Słońce
powoli zachodziło za horyzont, przez co niebo stopniowo nabierało
pomarańczowo-czerwonego koloru, a chmury przemieniły się ze śnieżnobiałych w
granatowe, czy też fioletowe. Na dworze wciąż było w miarę ciepło, mimo to i tak
zarzuciłam na ramiona bluzę i zmieniłam spodnie na dłuższe. Miałam wrócić do
domu dość późno, więc wolałam się jakoś zabezpieczyć. Zanim na dobre wszyłam,
poinformowałam wujków o swoich planach na wieczór. O nic nie pytali, do niczego
się nie przyczepili, tylko prawdopodobnie cieszyli się, że znów gdzieś wybywam,
w dodatku z innymi ludźmi. Swoją drogą, ciocia Ellie znała Louisa, tym bardziej
nie miała nic przeciwko temu, że znowu znikałam właśnie z nim i jego znajomymi.
Kiedy
wyjechałam zza domu na rowerze, w oddali widziałam już stojącego i czekającego
na mnie Nialla. Im bliżej jego farmy byłam, tym bardziej się stresowałam,
niestety nic nie mogłam na to poradzić. Mimo tego, że widywałam go coraz
częściej, moje reakcje na jego osobę wciąż pozostawały takie same. Jednak
wystarczyło kilka minut, żebym przyzwyczaiła się do jego obecności i zwykle po
krótkiej rozmowie nie byłam już tak bardzo spięta.
Gdy
tylko dojechałam do dróżki odchodzącej w bok i prowadzącej na farmę Horanów i zobaczyłam
z bliska jak Niall uroczo się do mnie uśmiechał, mimowolnie kąciki moich ust
powędrowały ku górze. Nie potrafiłam tego kontrolować, ale też nie do końca
chciałam. To przychodziło mi zbyt naturalnie i mimo moich skłonności do zawstydzania
się, lubiłam czuć to przyjemne ciepło pojawiające się gdzieś wewnątrz mnie za
każdym razem, gdy widziałam tego chłopaka.
-
Cześć, Urma – rzucił na przywitanie, wsiadając na swój rower. Ten sam, którym
jechał, kiedy pierwszy raz go zobaczyłam niespełna dwa tygodnie temu.
-
Cześć – odpowiedziałam jak zwykle lekko zawstydzona i czym prędzej odwróciłam
wzrok gdzieś w bok, czując jak moje policzki oblewają się powoli rumieńcem. –
To gdzie jedziemy?
-
Zobaczysz – powiedział tajemniczym tonem i ruszył w stronę głównej drogi. Tymczasem
mnie nie pozostało nic innego jak pokornie pojechać za nim. Ku mojemu
zdziwieniu nie skręcił w stronę Glendoyne, tylko w przeciwną, ale nie zapytałam
go o nic, domyślając się, że i tak niczego mi nie zdradzi. Pedałowałam zatem
jakieś dobre dziesięć minut nie dopytując go o nic, tylko co jakiś czas
odpowiadałam zdawkowo, kiedy mnie o coś zagadywał. Nie dało się ukryć, że byłam
nieco zmęczona, bo jechaliśmy pod górkę, a moja kondycja pozostawiała wiele do
życzenia, w dodatku blondyn narzucił niezłe tempo. Wolałam jednak ponarzekać sobie
w głowie, żeby nie wyjść na jakąś zrzędę. Zresztą moja mina mówiła zapewne sama
przez się, więc jakiekolwiek uwagi były zbędne. Wystarczyło na mnie spojrzeć,
żeby zauważyć, że ta wycieczka póki co zamiast przywołać na moje usta uśmiech,
jedynie je wykrzywiła w grymasie zmęczenia zmieszanego z niemałym
niezadowoleniem. Niall na pewno to zauważył, ale nie skomentował tego w żaden
sposób. Nie stracił tej charakterystycznej dla niego pogody i pozytywności ani
na sekundę.
-
Daleko jeszcze? – zawołałam i zaraz tego pożałowałam, mając wrażenie, że od
wyplucia własnych płuc, padnięcia w rowie i umierania w agonii dzieliły mnie
zaledwie minuty.
-
Oho! Ktoś tu się niecierpliwi. – Ewidentnie pogrywał sobie ze mną, co poznałam
nie tylko po słowach, intonacji, ale też po jego durnym uśmieszku, który
dojrzałam, kiedy się do mnie odwrócił.
Nie, cholera, ktoś tu jeździł konno pół
dnia, łaził po dolinach, a teraz jest zmęczony ciągłym pedałowaniem w nieznane
i dobrze byłoby chociaż wiedzieć ile jeszcze potrwa ta katorga.
-
Po prostu jestem trochę zmęczona. – Tyle pomyślałam, a tyle powiedziałam.
Klasycznie.
-
Benowi też tak narzekałaś?
Ściągnęłam
brwi na znak konsternacji, jednak Niall tego nie zobaczył bowiem nie odwrócił
się wtedy do tyłu, jak za każdym razem, gdy coś do mnie mówił. Nie wiem co
zdziwiło mnie bardziej, jego trudny do rozszyfrowania, niby obojętny ton, czy
sam fakt, że wiedział o mojej przejażdżce z Benem. Nie wiem też dlaczego
momentalnie oblała mnie fala zimnego potu, serce stanęło w ogromnym stresie i
poczułam się jakbym zrobiła coś złego. Jakby to była jakaś tajemnica, którą
chciałam zachować dla siebie, o której wolałam go nie informować.
Zatkało
mnie w takim stopniu, że nie potrafiłam wydukać niczego w odpowiedzi. Zresztą
moje milczenie trwało już zbyt długo, żeby dało się to jakkolwiek odratować.
Niezręczność sięgnęła zenitu i to po raz pierwszy w jego towarzystwie, a
zarazem po raz pierwszy nie z mojej winy. Gdyby nie latarnia morska, która
wyłoniła się nagle spomiędzy drzew i pochłonęła całą moją uwagę, nadal
uginałabym się pod ciężarem tej niekomfortowej sytuacji. Zaciekawiona
spoglądałam w dal, jednocześnie zastanawiając się jakim cudem nigdy nie
trafiłam w to miejsce. Niewielka plaża, przy której znajdowała się ów latarnia
nie była wcale tak daleko od domu wujków. Wystarczyło tylko zjechać w jedną z
piaszczystych dróżek odchodzących od głównej drogi do Riverchapel. Niall bez
słowa wjechał właśnie w tę ścieżkę, prowadzącą w dół, dlatego też nieznacznie
przyspieszył i zjeżdżał z górki, stojąc na pedałach. Ja natomiast nie musiałam
się rozpędzać, żeby poczuć zimny, morski wiatr uderzający wprost w moją twarz i
rozwiewający moje włosy na wszystkie strony. Przymknęłam na ułamek sekundy
oczy, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy jechałam wieczorem z Louisem na
skuterze. To była kolejna z tych krótkich chwil, dzięki którym znowu byłam w
stanie poczuć się tak lekko, uwolnić się od przytłaczających spraw i zapomnieć
o nieprzyjemnych rzeczach, które mimo wszystko wciąż miałam na głowie. Kilka
sekund, podczas których mogłam być choć odrobinę szczęśliwa. Z tak błahego
powodu, jakim był chłodny, rześki wiatr.
Otworzyłam
oczy i zobaczyłam, że Niall zajechał już pod samo wejście do latarni. Zwinnie
zeskoczył ze swojego roweru i niedbale rzucił go na trawę, od razu dopadając
czerwonych, metalowych drzwi. Podjechałam tam zdecydowanie bardziej bezpiecznie
niż on i w przeciwieństwie do niego odłożyłam swój jednoślad delikatnie na
ziemię.
-
Wchodzimy na górę? – zapytałam, lekko niedowierzając, kiedy blondyn pociągnął
za uchwyt robiący za prowizoryczną klamkę, a drzwi jak gdyby nigdy nic ustąpiły
ze srogim skrzypnięciem. Jakim cudem latarnia była otwarta? Każdy głupi mógł
tam wejść i Bóg wie co robić.
Chłopak
zwrócił się w moją stronę, podparł się po bokach i niczym najwspanialszy aktor
westchnął ostentacyjnie, przy okazji wywracając oczami. A potem popatrzył na
mnie ze znudzeniem, zupełnie jakby był zmęczony moim ciągłym negowaniem i
byciem na „nie”.
-
Nie wiem jak ty, marudo, ale ja na pewno – odezwał się w końcu, nadal nie
wychodząc z roli. Choć ta jego gra aktorska w duchu mnie bawiła, nie zaśmiałam
się na głos, jedynie patrzyłam na niego nieco skonfundowana. Doskonale
wiedziałam, że sobie ze mnie żartował, bo nie był to pierwszy raz, kiedy się
tak zachowywał.
Nim
zdążyłam jakoś zareagować, obrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Popchnięta
niewidzialną ręką impulsu, rzuciłam tylko okiem na nasze rowery, zastanawiając
się czy przypadkiem nikt ich nie ukradnie, kiedy nie będziemy ich pilnować i
czym prędzej ruszyłam za moim towarzyszem. W środku było dość ciemno ze względu
na brak żadnych lamp, musiałam zatem moment odczekać aż mój wzrok przystosuje
się do nowego otoczenia, tymczasem prawą ręką złapałam ściany i pierwsze kroki postawiłam
na oślep. Kiedy już byłam w stanie dojrzeć strome schodki, zerknęłam w górę,
żeby zobaczyć jak spora odległość dzieli mnie od Horana, który piął w górę,
stawiając kroki co drugi stopień. Jak on to robił?! Wyglądał jakby nie był ani
trochę zmęczony. Po prostu magia.
-
Liczysz stopnie? – zapytał ni stąd, ni zowąd, przerywając moje małe odczepienie
się od świata.
-
Po co? – zdziwiłam się, a w mojej głowie w mgnieniu oka pojawiły się spekulacje
ile to stopni mogłabym mieć już za sobą.
-
Z nudów – odparł beznamiętnie.
Po
raz kolejny tego dnia ściągnęłam brwi w zamyśleniu. O co mu znowu chodziło?
-
Nie nudzę się – zaoponowałam natychmiast, nie mając pojęcia do czego zmierzał.
-
W stolicy raczej macie lepsze rozrywki niż wdrapywanie się na sam szczyt
latarni morskiej – powiedział trochę zgryźliwie. Domyślałam się, że nie
planował mnie tym urazić, mimo to poczułam lekką irytację, która wzmożona
została wyczerpaniem i prawdopodobnie zbliżającą się kolką, która powoli
zaczynała dawać o sobie znać w lewym boku. Wkurzało mnie takie gadanie. W
stolicy to, w stolicy tamto, stolica, stolica, stolica. Nie. To miasto nazywało
się Dublin, a nie Stolica i było jak każde inne. Nigdy nie rozumiałam tej całej
otoczki i nie byłam w stanie podzielić zdania ludzi z innych, mniejszych miast.
Wszędzie można było znaleźć ciekawe miejsca, wystarczyło się nieco wysilić, a
nie na siłę sobie wmawiać, że gdzieś indziej jest lepiej, bo jest więcej
atrakcji. Owszem, w moim rodzinnym Dublinie było mnóstwo rozrywek i atrakcji,
ale to wszystko kosztowało, niekiedy masę pieniędzy, a tutaj, w Ardamine nie
potrzebowałam garści banknotów, żeby wyjść z domu i miło spędzić czas.
-
Racja – burknęłam nieco ironicznie. – Wciągamy po kresce i kradniemy drogie
auta z parkingów hotelowych – kontynuowałam nieco nadąsana. Odkąd Niall mnie
rozdrażnił swoim komentarzem, szłam do góry, patrząc na schody, dlatego też nie
zauważyłam, kiedy chłopak się zatrzymał.
-
Wow! – zawołał z entuzjazmem, czym ponownie zyskał moją uwagę. – Robimy
postępy, co, Urma? – Uśmiechnął się głupkowato, wlepiając swoje rozbawione oczy
prosto w moją twarz. – To chyba było najdłuższe zdanie, jakie do mnie
powiedziałaś – dodał jakby był pod wrażeniem i zrobił minę pełną uznania, zaraz
potem natychmiast podniósł do góry palec wskazujący, zupełnie jakby sobie o
czymś przypomniał. – Poza tym zawierało ironię, więc należy ci się dodatkowy
punkt.
Nie
wytrzymałam już. Niekontrolowanie parsknęłam śmiechem i czym prędzej, tradycyjnie
zasłoniłam usta wierzchem dłoni, uciekając wzrokiem gdzieś na bok lekko
zawstydzona. Zawsze, gdy ktoś mnie rozbawiał tak znienacka albo zbyt długo
tłumiłam w sobie śmiech kończyło się to oplutą buzią. Zaliczało się to tak
jakby do moich cech charakterystycznych, co było całkiem żenujące. Inni ludzie
śmiali się w specyficzny sposób albo na przykład marszczyli nos w ramach tiku
nerwowego, a mnie jak na złość przypadło coś tak niezręcznego.
-
To ile ich już zebrałam? – zapytałam Nialla o punkty ze szczerym
zainteresowaniem, a kąciki moich ust wciąż pozostawały uniesione.
-
Dwa – odparł beznamiętnie i ponownie ruszył w górę. – Liczę od dzisiaj. Musimy
ustalić zasady.
A
więc to była gra? Wyglądało na to, że zostałam postawiona przed faktem
dokonanym i siłą rzeczy musiałam brać w tym udział, nawet jeśli nie chciałam.
Ale z tym akurat problemu nie było, bo spodobał mi się ten pomysł.
-
W takim razie za co ja mam przyznawać punkty tobie? To musi być jak konkurs,
bez sensu, jeśli tylko jedno z nas będzie je zbierać – zauważyłam całkiem
trafnie, przy okazji zdając sobie sprawę, że doszliśmy dopiero do połowy
wysokości latarni, na co naprowadził mnie widok z maleńkiego okienka, które
właśnie minęliśmy.
-
Racja – przyznał bez wahania i zamilkł na moment, prawdopodobnie zastanawiając
się nad moim pytaniem. – Możesz dawać mi punkt za każdym razem, gdy nazwę cię
Urma – zaproponował z cichym chichotem, definitywnie biorąc mnie pod włos.
-
Chyba oszalałeś! – oburzyłam się błyskawicznie, nie dając mu zrobić się w
konia. – Nie ma mowy! To byłoby za proste.
-
Okej, okej! – Podniósł ręce w geście obronnym. – W takim razie sama coś wymyśl!
– rzucił oskarżycielsko i udał obrażonego, po czym przyspieszył i w mgnieniu
oka zniknął mi z pola widzenia.
Przystanęłam
i oparłam się o drewnianą poręcz przymocowaną do kamiennej ściany tak słabo, że
chwiała się za każdym razem, gdy za nią łapałam, żeby pociągnąć swoje wycieńczone
ciało do góry. Oparłam się o kolano i zgarbiłam, pozwalając sobie na ekspresowy
odpoczynek i regenerację sił.
Za co Niall mógłby zbierać swoje punkty?
Pierwszą
myślą było, że dostanie jeden za każdym razem, gdy mnie rozbawi, ale i ta opcja
wydała mi się być zbyt łatwa. Co prawda teraz jeszcze nie był w stanie wywołać
u mnie pełnego śmiechu w jakimś zatrważającym tempie, ale zważywszy na to jak
dobrze mu szło, z czasem na pewno się to zmieni, a wtedy miałby zbyt duże fory.
Błąkałam
się tak myślami po odmętach swojego umysłu, oczami wyobraźni widząc uśmiechniętego
Nialla i zastanawiałam się nad tym jak wyglądały nasze spotkania, szukając w
ten sposób jakiegoś punktu zaczepienia. Zawsze jakimś cudem poprawiał mi humor
swoimi durnymi tekstami albo tą teatralną nonszalancją, z jaką traktował mnie,
panią Sullivan i Penny za każdym razem, gdy pojawiał się w sklepie. Niekiedy sama
jego obecność w jakimś nikłym stopniu poprawiała moje samopoczucie. Wyglądało
na to, że nie musiał zbyt wiele robić, żeby u mnie punktować, dlatego
wymyślenie czegokolwiek było nie lada wyzwaniem. Przebierałam między prostymi
opcjami, jak i tymi bardziej zawiłymi, aż w końcu coś mi zaświtało.
- Niall! – zawołałam, gdy tylko w
mojej głowie pojawiło się coś, co uznałam za odpowiednie i czym prędzej
poderwałam się do biegu. Spodziewałam się, że ze względu na mój postój byłam
sporo za chłopakiem, dlatego ni stąd, ni zowąd dostałam jakiegoś magicznego
zastrzyku energii. – Mam! – krzyknęłam, nie wiedząc nawet czy mnie słyszał,
przeskakując przy tym co dwa schodki. Nabrałam takiego tempa, że po krótkiej
chwili widziałam już nikłe światło padające prawdopodobnie z samej góry. – Dam
ci punkt za każdym razem, gdy mnie czymś zaskoczysz – ledwo skończyłam i
zmachana podniosłam głowę, a pierwsze co zobaczyłam to Niall, stojący w
otwartych drzwiach i czekający na mnie. Uśmiechał się delikatnie, a wiatr
rozwiewał jego jasne włosy, przysłaniając tym co rusz jego oczy, które błyszczały
radosnymi iskierkami. Za nim widać było kawałek pomarańczowo-różowego nieba,
którego kolor padał na jego twarz i sprawiał, że wyglądał jeszcze piękniej, o
ile było to w ogóle możliwe. Mimowolnie przystanęłam i będąc zbyt zauroczona
tym widokiem, nie skontrolowałam swojej reakcji, jaką było lekkie otwarcie ust
na znak zaskoczenia. Właśnie tak.
- Chyba właśnie zarobiłem pierwszy
punkt, co? – zaśmiał się i przepuścił mnie, abym mogła wyjść na wąski taras
widokowy ciągnący się wokół latarni. Wychodząc na zewnątrz minęłam niezbyt
stabilnie wyglądające drewniane schodki, dlatego też będąc już na powietrzu, spojrzałam
do góry, aby dojrzeć kolejny poziom, na którym znajdowała się laterna. Z
okazji, że wciąż było w miarę widno, była wyłączona.
A potem wyjrzałam przed siebie.
Tego widoku nie zapomnę do końca
życia. Przed nami rozciągało się Morze Irlandzkie, którego fale spokojnie
dobijały do brzegu, tworząc przy tym miły i wręcz kojący dla ucha szum, a tuż
nad horyzontem, na niesamowicie ciepłym niebie zachodziło słońce, nadając mu
tych cudownych kolorów. Do tego ten świeży zapach powietrza, uderzający w
nozdrza i chłodny, ale jakże przyjemny wiatr muskający naszą skórę... W tamtej
chwili nie czułam żadnego przytłoczenia, pomyślałam nawet o Dublinie i moich
znajomych, a w środku nie poczułam niczego. Absolutnie niczego. Nic mnie nie
ukuło, nic mnie nie przygniotło, nie czułam potrzeby tłumienia żadnych
negatywnych emocji. Czułam tylko jeden, wielki spokój.
Podeszłam do murku i oparłam się o
niego, wciąż wpatrując się w ten niezwykły obraz malujący się przede mną, a
Niall zaraz do mnie dołączył. Nic nie mówił, kątem oka dostrzegłam tylko, że na
moment na mnie zerknął. Po prostu pozwolił mi zabrać z tej chwili tak wiele,
ile tylko było możliwe.
Przymknęłam oczy i zaciągnęłam się
tym wspaniałym, rześkim, morskim powietrzem, a gdy je otworzyłam,
przypatrywałam się latającym w pobliżu latarni mewom. Ich skrzeczenie zwykle
wzmagało w ludziach irytację lub rozdrażnienie, ja jednak widziałam to jako
element czegoś, dzięki czemu choć przez kilka minut mogłam zapomnieć o tym, co
złe. Mogłam oczyścić swoje brudne myśli, wyzbyć się ciążących we mnie
nieprzyjemnych uczuć. Mogłam przestać się przejmować.
Zaśmiałam się cicho pod nosem. Tak
mała rzecz, a jak piękna. W życiu nie sądziłabym, że taki drobiazg, jak
wdrapanie się na sam szczyt latarni morskiej przywróci szczery uśmiech na moją
twarz.
- Podoba mi się tu – powiedziałam
cicho, ale z wyjątkową pewnością. Na początku denerwowałam się, bo chciałam powiedzieć
mu jak bardzo podobało mi się to miejsce, jak bardzo się co do niego myliłam.
Chciałam powiedzieć coś więcej, ale gdy zebrałam się, żeby się odezwać,
poczułam niemały strach przed uzewnętrznianiem się. Już dawno nie odbyłam z
nikim poważnej rozmowy, a właśnie takie myśl wtedy krążyły w mojej głowie. Ale
im dłuższa była przerwa między moimi ostatnimi słowami, tym bardziej dochodziło
do mnie, że wcale nie musiałam dokładnie wszystkiego mu tłumaczyć, żeby mógł
zrozumieć jak się wtedy czułam. – Naprawdę mi się tu podoba – dodałam z
szerokim uśmiechem i odwróciłam się do niego.
Stał tuż obok mnie, również
opierając się o murek i wpatrywał się we mnie z ciepłym uśmiechem, a te jego
niewiarygodnie niebieskie oczy, którymi przekazywał wtedy znacznie więcej niż
słowami, po raz pierwszy mnie nie onieśmieliły, tylko sprawiły, że moje
zmartwienia zostały zastąpione najczystszą radością.
- Mówiłem, że tak będzie – powiedział
jakby z dumą, kiedy odwracałam się z powrotem w stronę morza, a zaraz potem poczułam
ciepło jego ciała. Niall objął mnie łagodnie i przysunął się nieznacznie,
tymczasem moje serce załomotało tak mocno, że miałam nadzieję, że chłopak tego
nie zauważył, ale zaraz odetchnęłam z ulgą i oparłam głowę o jego ramię.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że to
właśnie było moje lekarstwo. On był moim lekarstwem, oni wszyscy byli moim lekarstwem.
To miejsce było lekiem, dzięki któremu dochodziłam do siebie. Ardamine było
moim szczęściem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz