10 listopada 2013

Rozdział 1: Wegetacja



                Przytupywałam nerwowo butami o nogi krzesła, a palcami wystukiwałam o kolana jakąś żwawą melodię. Moje oczy niespokojnie błądziły to w górę, to w dół, a także i na boki, świdrując wszystko wkoło palącym spojrzeniem. Klatka piersiowa unosiła się szybko i nierównomiernie, przez co osoby siedzące obok mnie z łatwością słyszały mój głośny oddech. W pewnym momencie zaczęłam również przygryzać dolną wargę, a gdy gorączkowe granie na kolanach niczym na perkusji już nie wystarczało, z nerwów zaczęłam wyłamywać palce ze stawów, nie zważając na ból jaki mi to sprawiało. Byłam zbyt zdenerwowana zaistniałą sytuacją i tak długim wyczekiwaniem, aby skupić się na takiej błahostce.
                Lauren widząc moje rozgorączkowanie pospieszyła z pomocą i chcąc choć odrobinę mnie uspokoić, złapała mnie za rękę. Z początku nie pozwoliłam jej na uchwycenie mej dłoni, ale dziewczyna nie dała za wygraną i silnym ruchem przyciągnęła ją do siebie i uchwyciła w czułym i przyjaznym uścisku, który po kilku sekundach faktycznie zadziałał na mnie kojąco. Uśmiechnęłam się do niej ciepło wciąż niezwykle zmartwiona tym, jak zabrzmi ostateczny werdykt, po czym wychyliłam się nieco, aby ujrzeć ostatni raz przed poznaniem wyników twarz mamy. Jakiekolwiek by nie były wolałam zapamiętać dumę, jaka przemawiała przez nią zanim je poznała. Dumę samym faktem, że doszłam tak daleko.
                Ojciec nie wrócił jeszcze z przerwy, prawdopodobnie kręcił się pod aulą, popalając papierosa za papierosem i zerkając co rusz na zegarek, aby nie spóźnić się na finał. W tym upragnionym momencie chciałam mieć ich wszystkich przy sobie i tak też było.
                Siedzieliśmy już ramię w ramię, kolejno - ja, Lauren, mama i tata, odliczając minuty do rozpoczęcia ostatniej części uroczystości.
                Gdy na scenę spokojnym krokiem weszła przewodnicząca komitetu, uścisk Lauren zacieśnił się, a ja poczułam jak niewielka gula podchodzi mi do gardła i uniemożliwia wypowiedzenie choćby jednego, pojedynczego słowa. Przyjaciółka natomiast nie miała z tym większego problemu, bo tuż przed oficjalnym ogłoszeniem wyników mruknęła mi do ucha:
                - Będzie dobrze.
                Och, jak pragnęłam, aby miała rację. O niczym tak bardzo nie marzyłam, jak o wygraniu tej szaleńczej gonitwy o stypendium. Miałam jednak mieszane odczucia co do tego. W jednej chwili ogarniała mnie świadomość, że niewątpliwie mam wygraną w kiszeni, w drugiej zaś popadałam w obłoki pesymistycznych przekonań.
                Elegancko ubrana kobieta w średnim wieku stanęła na samym środku sceny i z szerokim uśmiechem otworzyła kremową kopertę, uprzednio prosząc zgromadzonych w auli ludzi o ciszę. Gdy tylko jej usta rozwarły się delikatnie, aby ogłosić tegorocznego zwycięzcę moje serce załomotało w klatce jak oszalałe i tym razem, to ja ścisnęłam dłoń Lauren.
                - W tym roku stypendium naukowe University Collage Dublin otrzymuje... - Przewodnicząca naumyślnie przeciągnęła, budując niepotrzebne napięcie. I bez tego większość z gości siedziało jak na szpilkach. - Freya Braddock! - Radosny głos wypłynął z ust kobiety, dryfując pośród przybyłych, jednych ciesząc, innych niekoniecznie. Wrzawa i oklaski wypełniły salę po brzegi, wprawiając szyby w lekkie drgania, co poniektórzy wstali nawet z miejsca, aby okazać tym uznanie i szacunek laureatce. Tymczasem ja tkwiłam wbita w siedzenie niczym sparaliżowana. Przyszyta do niego niewidzialną nitką, zlałam się z nim, tworząc posąg. Posąg będący odzwierciedleniem porażki. Fala gorąca, która mnie wtedy oblała nie równała się z niczym. Doprowadziła mnie nawet do zawrotów głowy, autentycznie zrobiło mi się słabo.
                Westchnęłam z wielkim ciężarem, jakby uwalniając ze swojego wnętrza wszelakie nerwy, jakie gromadziłam w sobie przez ostatnie dni. Sądziłam, że zrobię to, ale w geście ulgi, nie cierpienia.
                Lauren mimochodem przytuliła mnie mocno, gładząc moje plecy i mówiąc słowa pocieszenia, podczas gdy mamie zostało jedynie dotknięcie mojego ramienia. Na całym świecie nie byłoby osoby, rzeczy, niczego, co byłoby w stanie mnie udobruchać.
                Freya podniosła się butnie i ukazując swoje idealnie proste i białe zęby, ruszyła dostojnym krokiem w stronę schodków prowadzących na scenę, a ja byłam zmuszona patrzeć, jak moja największa rywalka odbiera coś, co powinno spocząć w moich rękach.
                Nie byłam próżna, w żadnym wypadku, nie należałam także do grona osób lubiących się wymądrzać czy wywyższać, nie uchodziłam za omnibusa czy mądralę, lecz jeśli chodziło o ten konkurs naprawdę wierzyłam, że zasługuję na wygraną. To jedyna rzecz, o której myślałam, że mi się należy. Jedna, jedyna, a to dlatego, że wyrzekłam się zbyt wiele, aby dojść tam, gdzie wówczas siedziałam. Czas, zdrowie, życie towarzyskie, kontakty z innymi ludźmi. Regularnie odmawiałam sobie rozrywek, wolne chwile spędzałam nad książkami, a wszystko po to, aby dostać do stypendium i pójść na wymarzone studia. Wydawało mi się, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby osiągnąć ten jakże wysoki cel, najwyraźniej albo się myliłam, albo to oni nie docenili moich starań. Wygrałam trzy olimpiady, doszłam do finału dwóch innych, brałam czynny udział w wielu naukowych przedsięwzięciach, moja średnia ulokowała się na pierwszym miejscu w całej szkole, spełniłam każdy warunek postawiony przez komitet, bez wyjątku. Dlaczego? Dlaczego ona? Może to z moją pracą końcową było coś nie tak? Nie pasowała sędziom? Była zbyt słaba? Przecież poświęciłam na nią mnóstwo czasu, wylałam na te kartki całą swoją wenę, jaką posiadałam. Czułam w kościach, że się uda, wierzyłam w siebie, ponadto byłam wspierana przez przyjaciół i rodzinę, oni także pokładali we mnie swe nadzieje i non stop powtarzali, że tak ciężką pracą nie ma innego wyjścia jak szczęśliwe zakończenie.
                - Nie martw się – odezwała się Freya, kiedy mijałam ją na korytarzu, przeszkadzając mi tym w cichym ulotnieniu się z pogrzebu moich ambicji. - Drugie miejsce to też sukces – kontynuowała z bezczelnym uśmiechem, którego podłoże tylko ja potrafiłam dostrzec bowiem znałam ją nie od dziś.
                Nie miałam nawet siły, żeby porządnie się wściec na jej arogancką i zuchwałą zagrywkę. Zignorowałam to i bez słowa ją wyminęłam, co chyba bardziej ją dotknęło niż jakakolwiek riposta, którą bym jej zaserwowała w odpowiedzi.
                Siedząc w samochodzie w drodze powrotnej do domu i wpatrując się pustym wzrokiem w obraz przemijający za szybą, wreszcie, a raczej dopiero dotarło do mnie coś, o czym wcześniej zdarzyło mi się rozmyślać, ale jeszcze za czasów, gdy byłam optymistką. Mianowicie o tym, że na świecie nie ma sprawiedliwości, nie było i nigdy nie będzie, a dobroć, uczciwość i prawda nie popłacają. Mój światopogląd legł w gruzach.
                W tamtej właśnie chwili przeobraziłam się w mgłę. Istniałam, egzystowałam, ale nie żyłam. Nie miałam ochoty absolutnie na nic. Odcięłam się od świata bardziej niż wtedy, gdy się uczyłam. Tkwiłam zamknięta w swoim pokoju całymi dniami, prawie wcale nie wychodząc na zewnątrz. Świeże powietrze czerpałam równie rzadko, otwierając niekiedy okno na kilka godzin.
                Wszystko straciło dla mnie sens. Skoro te ogromne starania przyniosły taki sam efekt, jakbym zupełnie nic nie robiła, jaki sens był w dalszym robieniu czegokolwiek? Robię coś, nic nie dostaję w zamian, nic nie robię, też nie mam nic w zamian, wybrałam zatem drogę żywota pasywnej ryby.
                Leżałam w łóżku i gniłam, zapuszczając jednocześnie korzenie, po pokoju walały się brudne talerze, kubki po herbacie i kawie, powoli zaczynało śmierdzieć, a ja nie kwapiłam się do porządków. Mama nie miała serca, aby zagonić mnie do roboty, czy krzyknąć, że mam się wziąć w garść. Próbowała jakoś mi to przekazać w łagodny sposób, ale po miesiącu takiego życia i ona miała dość.
                Czasem słysząc dźwięk budzika zwiastującego, że pora wstać na lekcje, wyłączałam go i przewracałam się na drugi bok, ponownie wskakując do morza snu. Początkowo opuszczałam zajęcia sporadycznie, później zdarzało się to coraz częściej. Moje oceny i tak były wystarczająco dobre, tak samo frekwencja, mogłam więc pozwolić sobie na coś takiego. Do końca roku pozostało niespełna dwa miesiące, nie musiałam się już tak przykładać. Niestety nauczyciele wychodzili z innego założenia i zaczęli wydzwaniać do moich rodziców na skargę, a również po to, by wypytać co się ze mną dzieje. Ze mną, wzorową uczennicą, najlepszą w szkole.
                Rodzice zmartwili się moim postępowaniem, nic dziwnego, w końcu zmiany jakich dokonałam były radykalne. Starali się jakoś mi pomóc, zachęcali zarówno do wychodzenia ze znajomymi, którzy nie raz dobijali się do drzwi, a ja zwyczajnie im nie otwierałam, jak i do powrotu do szkoły i skończenia jej z dobrym wynikiem. Sęk w tym, że ja doprawdy nie widziałam w tym najmniejszego sensu, najmniejszego. Na sam widok pierwszego, lepszego podręcznika robiło mi się niedobrze, a co dopiero jakbym miała znów wziąć go do ręki. Ostatecznie nie miałam wyjścia, musiałam pojawić się parę razy w placówce i zaliczyć kilka testów w ramach czystej formalności albowiem wystarczyło się na nich stawić. Na niektórych co nieco maznęłam od niechcenia, bo pamiętałam jeszcze wiele z przygotowań do tych wszystkich olimpiad, które i tak, mówiąc kolokwialnie gówno mi dały.
                Byłam wdzięczna mamie i tacie, że znaleźli w sobie tak ogromne pokłady wyrozumiałości i nie pastwili się nade mną, kiedy wegetowałam. Była to zasługa tego, że wiedzieli jak ostro harowałam przez ubiegłe osiem miesięcy i możliwe, że poniekąd rozumieli jaki ból sprawiła mi ta porażka.
                Szkoda tylko, że Lauren nie potrafiła tego pojąć i bez ustanku usiłowała wyciągnąć mnie z domu, a to na jakąś imprezę, a to na spotkanie z naszymi znajomymi, a nawet i do szkoły. Nie przyjmowała do wiadomości prostego komunikatu, jakim było „Nie chcę”, a później śmiała obrazić się na mnie i robić mi wyrzuty. Nie bardzo mnie to ruszyło. Miałam problem z głowy, przynajmniej nie terroryzowała mnie przez jakiś czas i mogłam spokojnie oddać się coraz silniej obezwładniającej mnie nostalgii i życiu w odosobnieniu.
Stroniłam od rozmów z kimkolwiek, ograniczałam je do minimum. Odzywałam się tylko w wyjątkowych przypadkach, w dodatku zwykłam odpowiadać zdawkowo lub markotnie.
                Nudziłam się, naturalnie, że się nudziłam, ale w jakimś stopniu mi to pomagało. Przysięgam, preferowałam bezczynne polegiwanie w łóżku, śledzenie wzrokiem zabieganych Dublińczyków mijających nasz dom, czy też monitorowanie postępków jaskółek, które budowały gniazdo zaraz pod jego dachem.
Tak mijały mi dni. Szare, puste, niczym nie wyróżniające się. Istniałam, egzystowałam, ale nie żyłam.





                Po raz pierwszy tamtego dnia postanowiłam wyłonić się z czeluści swojego królestwa, jakim był mój pokój, żeby wziąć sobie coś do picia z kuchni. Usychałam niczym od dawna niepodlewany kwiat stojący na parapecie w niezwykłe upalny dzień, musiałam więc zdobyć się na taki akt odwagi i pokazać się rodzicom na oczy, chociażby po to, żeby utwierdzić ich, że wciąż jestem na tym świecie. Opuszczenie murów pokoju było równoznaczne z ryzykiem wdania się w jakąś rozmowę, zdawałam sobie z tego sprawę i jako tako byłam gotowa na to, że mama postara się wciągnąć mnie choćby w malutką wymianę zdań. Moje przypuszczenia potwierdziły się.
                Weszłam do kuchni w milczeniu, a także z nadzieją, że nikogo tam nie zastanę, los jednak chciał inaczej. Mama robiła akurat ciasto, przez co panował niemały bałagan. Kobieta od razu przywitała się ze mną promiennie, ale spotkała się jedynie z cichym mruknięciem z mojej strony, czym raczej dałam jej do zrozumienia, że nadal nie jestem w nastroju na pogawędki. Nie zraziło jej to absolutnie do rozpoczęcia monologu. Właściwie to myślałam, że będzie to monolog, ale to, co powiedziała tak bardzo mnie zdziwiło, że nie potrafiłam przejść koło tego obojętnie i odezwałam się w bardziej dobitny sposób niż zwykle.
                - Rozmawiałam wczoraj z Ellie.
                Nic nadzwyczajnego. Ciotka często do niej dzwoniła na pogaduszki i ploteczki. Nie spodziewałam się zatem, że spuści na mnie bombę.
                - I co nowego u nich? - spytałam od niechcenia, żeby dała mi prędko spokój.
                - Skończyli remont, kupili kilka koni, generalnie wszystko w porządku.
                - To dobrze.
                I tak właśnie wyglądała większość z naszych rozmów prowadzonych przez nią na siłę. Szkoda było w ogóle je zaczynać, skoro każda kończyła się w taki sam sposób. Nie wnosiły niczego do naszego życia, jedynie psuły nerwy zarówno moje, jak i mamy.
                Wydawało mi się, że to już koniec tej niepotrzebnej próby udowodnienia sobie, że wszystko gra, cóż, myliłam się.
                - Ellie pytała czy masz jakieś plany na wakacje – kontynuowała mama, a ja na te słowa odwróciłam się w jej stronę jak oparzona.
                - Chce, żebym przyjechała do Ardamine?! - burknęłam oburzona. Spojrzałam na nią, szeroko otwierając oczy ze zdumienia. Co oni sobie wyobrażali? Sądzili, że się nie domyślę o co w tym chodzi? Taka wzmianka była dla mnie jasną informacją, że rodzice uknuli za moimi plecami plan wysłania mnie tam. Co jak co, ale należałam do bystrych ludzi.
                - Osobiście uważam, że to dobry pomysł – przyznała bez ogródek, na co jeszcze bardziej się zdziwiłam. Bo to przecież oni są od tego, aby podejmować za mnie decyzje.
                - To kompletna dziura! - zaprotestowałam, nie kryjąc emocji. Był to pierwszy raz od jakiegoś miesiąca, kiedy zdobyłam się na aż tak wielkie uzewnętrznienie się. - Co ja tam będę robić?
                - Podejrzewam, że to samo co tutaj.
                Momentalnie wyprostowałam się i doskonale przyjęłam do wiadomości tę jakże niemiłą aluzję. Niestety była to najprawdziwsza prawda i mimo to, że wszyscy wokoło bardzo dobrze to wiedzieli, nikt nie odważył się tego przyznać na głos. Najwyraźniej granica wyrozumiałości mamy została nagięta albo i nawet przekroczona, a ona nie mogła już dłużej wytrzymać.
                - Słucham?
                - I tak nic nie robisz całymi dniami, tylko siedzisz...
                Nie dosłyszałam już reszty tej żenującej wypowiedzi bowiem, gdy tylko Vivian otworzyła usta, zmyłam się z kuchni, wbiegając na górę co drugi schodek, żeby jak najszybciej zabarykadować się w swoim pokoju.
                Zatrzasnąwszy za sobą drzwi z niemałym hukiem, poczułam jak pojedyncza łezka spłynęła po moim policzku, wypalając w nim piekące blizny. Bezzwłocznie wytarłam twarz rękawami bluzki i po raz kolejny tamtego dnia rzuciłam się na łóżko i skulona wtuliłam się w poduszkę.
                Mama miała rację, jednak nie sądziłam, że te kilka trafnych słów sprawi mi aż taki ból. Wiedziałam, że robię źle, skrywałam tę świadomość gdzieś głęboko, głęboko wewnątrz siebie i bałam się tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed nią. Odpychałam tę myśl jak najdalej siebie, ale ona i tak powracała. Tak czy inaczej wyjazd do tej wiochy nie wchodził w grę. Nie było takiej mowy. Już wolałam wegetować w swoim zapuszczonym, śmierdzącym i zaniedbanym pokoju niż na wsi, gdzie zapewne zagoniono by mnie do roboty. Nie miałam nic przeciwko pracy, skądże, mogłabym popracować bez większych obiekcji, lecz nie w takim stanie. W końcu mój ponury i zgorzkniały humor udzieliłby się innym ludziom, z którymi miałabym do czynienia, a to było całkiem zbędne.
                Ardamine, znam tę wieś na wskroś, od podszewki, każdy zakamarek, jak własną kieszeń. Będąc małą dziewczynką spędzałam tam całkiem sporo czasu z rodzicami i resztą rodziny. Szczególnie podczas długich weekendów czy też ferii letnich i zimowych. Wówczas pobyt tam nie był dla mnie karą. Każde małe dziecko ucieszyłoby się na wieść, że wyjeżdża w miejsce, gdzie jest słońce, plaża, dużo kwiatków, koniki i inne zwierzątka. I kłopot z uzyskaniem połączenia z internetem. Ale co mnie to obchodziło, kiedy miałam osiem lat? Wystarczyło, że wujek Devin wziął mnie na trochę do stadniny, że dotknęłam Spoona i mogłam na nim chwilę posiedzieć, a co dopiero jak Ellie brała mnie na przejażdżki! Piękne czasy. A potem dorosłam w zabieganym Dublinie i coraz rzadziej się tam pojawialiśmy, między innymi dlatego, że rodzice nie mieli zbytnio czasu na takie wizyty. Wtedy częściej zdarzało się, że to Ellie i Devin odwiedzali nas. Sama nie pamiętałam kiedy ostatnio byłam u nich. Być może zimą jakieś półtora roku temu? Kto wie...
                W istocie nie jest to aż tak daleko od Dublina, bo zaledwie dwie godziny jazdy. Przynajmniej w tamtą stronę, bo na odwrót może być ciężko z korkami. To nie żaden problem wsiąść do pociągu czy autobusu i przejechać się te sto kilometrów. Ale po co?
                Nie dostrzegałam już niczego nadzwyczajnego w tym miejscu, nie to co niegdyś. Wspomnienia z nim związane zapięłam na ostatni guzik i schowałam szczelnie gdzieś tam w sobie, aby nigdzie mi nie umknęły. Były cudowne i wyjątkowe, i takie miały pozostać. Właśnie takie wyobrażenie Ardamine chciałam nosić w sobie do końca swoich dni, dlatego stroniłam od jeżdżenia w to miejsce będąc starszą. Chciałam uniknąć rozczarowań.
                Rozmyślając tak na temat tego miejsca, powolutku wkraczałam w krainę snu, która koniec końców pochłonęła mnie w całości aż do wczesnego wieczora, kiedy to dotarł do mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Wszystko wskazywało na to, że byłam sama w domu, a natarczywy gość nie zamierzał odpuścić dopóki drzwi nie zostaną mu otworzone. Nie do końca zadowolona z tej niezapowiedzianej wizyty, podniosłam się ospale z łóżka i podeszłam do okna, aby zbadać sytuację. Ani mi się śniło otwierać bowiem przewidywałam kto mógł za nimi stać i moje przypuszczenia potwierdziły się.
                Przed domem stali Lauren i Max. Dziewczyna miała na sobie mocny makijaż, sukienkę i buty na obcasie, co naprowadziło mi na myśl, że znów chce mnie wyciągnąć na imprezę. Zastanawiałam się czy ona naprawdę była aż tak tępa, aby nie zrozumieć co znaczy najzwyklejsza w świecie odmowa powtarzana przeze mnie za każdym razem, kiedy zjawiała się pod moim domem albo dzwoniła, czy też może naumyślnie przyjmowała to jednym uchem i wypuszczała drugim. Owszem, była moją najlepszą koleżanką, ale od czasu mojej przegranej dużo się między nami zmieniło i to zdecydowanie na gorsze. Miałam już dość użerania się z jej brakiem tolerancji. Max też się nie poddawał, choć w porównaniu do niej nie był aż tak nachalny i przynajmniej próbował ze mną normalnie porozmawiać, a nie od razu wyrywać mnie z korzeni i rzucać na wysokie fale. Jego też odtrąciłam. Jak wszystkich, to wszystkich, bez wyjątku. Chyba dopuścił do siebie fakt, że nic z tego nie będzie, więc zaczął trzymać się z Lauren bardziej niż kiedyś. Zraniło mnie to, ale gdyby nie moja dziwna przemiana sprawy potoczyłyby się zgoła inaczej; tak, jak powinny. Mogłam winić jedynie siebie.
                Po dłuższej chwili obserwowania tej dwójki, odsunęłam się nieznacznie od parapetu w momencie, gdy oni zrezygnowali z dalszego pukania, jednak było już za późno i zostałam zauważona. Nasze oczy spotkały się na kilkanaście sekund; najpierw moje i Maxa, następnie moje i Lauren. Przez chłopaka przemawiał lekki żal i smutek, a także niezrozumienie. Max nadal nie mógł pojąć dlaczego nie chcę przebywać nawet z nim, skoro niegdyś byliśmy tak blisko. Lauren w przeciwieństwie do niego pałała czymś nieprzyjemnie negatywnym, zupełnie jakby chciała mi przekazać ostateczną wiadomość brzmiącą: Nie chcesz, nie będę cię już zmuszać, patrz co tracisz.
                Złapała Maxa za rękę i wciąż patrząc mi w oczy, pociągnęła go za sobą, ostatecznie zrywając kontakt wzrokowy po odejściu paru kroków. Pewnie myślała, że było to zjawiskowe i widowiskowe i ewidentnie mnie zraniła. Istotnie, zraniła mnie, ale na pewno nie tym dziecinnym zagraniem, a raczej tym, że w ogóle śmiała spotykać się z nim charakterze innym niż czysto przyjacielskim, kiedy znakomicie wiedziała co między nami było. Można by powiedzieć, że i Max miał tu swoją winę, bo miał, lecz nie tak wielką jak ona. Podejrzewałam, że to właśnie ona perfekcyjnie go zmanipulowała, a on sam nie do końca wiedząc czy między nami to już definitywny koniec, złapał się na jej haczyk. Zaś były to jedynie moje domysły i to, w co chciałam wierzyć. Prawda zapewne się z tym mijała.
                Powell zadzwonił do mnie kilka godzin później, około dwudziestej pierwszej. Sama nie wiem dlaczego odebrałam. Możliwe, że to przez to, że po wcześniejszym incydencie zbyt dużo czasu spędziłam na dumaniu nad nami.
                Pierwsze, co usłyszałam po naciśnięciu zielonej słuchawki i przyłożeniu komórki do ucha to ciche westchnięcie z wyraźną ulgą, zaraz potem nerwowy śmiech chłopaka. Tak bardzo za nim tęskniłam...
                - Nie sądziłem, że w końcu odbierzesz i teraz nie wiem co powiedzieć – przyznał się otwarcie, a na mojej twarzy pojawił się niemrawy, aczkolwiek szczerzy uśmiech.
                Na linii zapanowała wymowna cisza, która została przerwana równie wymownymi słowami.
                - Wróć do nas.
                - Nie czuję takiej potrzeby – niemalże weszłam mu w słowa, a moja twarz znów przybrała poważny wyraz.
                - Chcemy ci pomóc, Darcy – rzekł niezwykle zrezygnowany, co nie bardzo mnie wzruszyło.
                - Nie trudź się. I tak wiem co się dzieje.
                Ponownie zapanowała cisza, choć tym razem niezręczna dla jednej ze stron, z całą pewnością nie dla mnie.
                - Co masz na myśli? - spytał głupio, bo niby co miał powiedzieć? „Tak, Dee, spałem z twoją najlepsza przyjaciółką, kiedy ty popadałaś w depresję”? Chociaż był na tyle szczodry, że nie rzucił mi tego prosto z mostu.
                - Nie muszę opuszczać domu, żeby wiedzieć co ludzie mówią. Plotki wiatr niesie, a tak się składa, że ja czasem otwieram okna.
                - Darcy, to nie tak, jak...
                Rozłączyłam się. Nie miałam ani ochoty, ani cierpliwości na wysłuchiwanie jakichś marnych wymówek.
                Wciąż go lubiłam, bo to nie jest tak, że gdy chcesz o kimś zapomnieć, zgniatasz jego akta i wyrzucasz do śmieci albo je spalasz i po kłopocie. Nie, nie, nic bardziej błędnego i każdy świetnie to wie.
                Niektórzy znajomi pisali mi esemesy o tym, jak widzieli ich gdzieś razem. Nic specjalnego, gdyby nie trzymanie się za ręce lub słodkie, choć wciąż nieśmiałe pocałunki. Ciosem poniżej pasa okazała się być informacja od Cathy, odnośnie ich występku na ostatniej domówce. Przeczytawszy tamtą wiadomość dotarło do mnie, że bardziej fałszywymi osobami otoczyć się nie mogłam. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze. Jeśli chodzi o tupet Lauren to już nie liczy się to, że śmiała przespać się z chłopakiem moich marzeń, a raczej to, że po fakcie miała czelność przyjść z nim pod moje drzwi, oczekując, że pójdę się z nimi bawić do miasta. Szczyt szczytów. Tym oto gestem straciłam do niej resztki szacunku.



                Może rodzice trafili w sedno. Może faktycznie powinnam odpocząć trochę z dala od tego bałaganu. W gruncie rzeczy nic mnie tu już nie trzymało. Nawet, gdybym któregoś dnia obudziła się z przekonaniem, że to już koniec mojej depresji i zapragnęłabym powrócić do świata żywych nie miałabym do kogo wracać. Ewentualnie do rodziny. Ale... Ardamine? Czemu akurat tam?
                Choć z drugiej strony... Tam mogłabym wyjść od czasu do czasu na świeże powietrze, wujkowie nie czepialiby się mnie aż tak bardzo, miałabym możliwość wrócenia do jazdy konnej, a co najważniejsze nie dusiłabym się w jednym mieście z zakłamaną Lauren, a już sam ten fakt sprawiłby mi odrobinkę radości.

                To nie była prosta decyzja, zdecydowanie. Musiałam poważnie rozważyć wady i zalety tego wyjazdu, a także okres, na jaki opcjonalnie miałabym tam pojechać, bo definitywnie nie na całe wakacje.




                Około godzinę po zakończeniu zwięzłej rozmowy z Maxem, odważyłam się zejść do salonu, gdzie rodzice oglądali telewizję. Gdy zjawiłam się w pokoju bezszelestnie niczym duch, oboje nie mogli przestać śledzić moich poczynań bez zdziwienia na twarzy. Ja natomiast jak gdyby nigdy nic zajęłam miejsce na kanapie obok mamy i odczekując chwilkę odezwałam się sama z siebie po raz pierwszy od miesiąca.
                - Co jeszcze mówiła ciocia Ellie?
                Usłyszawszy to ojciec spojrzał porozumiewawczo na mamę, po czym zarówno na ich ustach, jak i moich pojawiły się delikatne uśmiechy.







________________________________________
                Dobry wieczór, moi mili c: Nie wiem co tu dużo mówić. Pierwszy rozdział, dużo informacji, mętlik w głowie Darcy, troszkę informacji o jej wcześniejszym życiu i znajomych, mały bałagan w sumie. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :D Niall w sumie tak szybko się nie pojawi, bo raczej około 5 lub 6 rozdziału, ale wcześniej poznacie Bena, który także odegra tu kluczową rolę :D Ja osobiście jestem podekscytowana tym opowiadaniem, haha :D 
                Dziękuję ślicznie za komentarze pod prologiem <3 c:
                Do napisania, Meadow.

17 komentarzy:

  1. Rozdział świetny, jak zawsze. Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam do przeczytania na blogu Twój prawie cały rozdział, bo wcześniej czytałam w sumie tylko początek. Aż dziwinie mi teraz z tą myślą. Najpierw coś o bohaterach, których już zdążyliśmy trochę poznać. Po pierwsze Darcy, która w gruncie rzeczy wydaje mi się być fajną dziewczyną, aczkolwiek nie przepadam za ludźmi, którzy w taki parszywy sposób użalają się nad sobą. Z resztą sama wiesz, jak nie cierpię, kiedy ktos się użala nad sobą, nic tak mnie nie doprowadza do szału. Darcy jest słaba, bo inaczej nazwać tego nie można.. Załamała się, czuła żal, to akurat jest zrozumiałe, b chyba każdy czułby się cholernie źle po czymś takim, ale zamykać się w domu odcinając się od przyjaciół, a nawet rodziny? Nikt nie powinien się tak zachowywać, dlatego w pełni zgadzam się z rodzicami głównej bohaterki. Niech pojedzie do Ardamine. Odpocznie, przemyśli i może jakoś weźmie się w garść, naprawdę jej tego życzę, bo niewarto zaprzepaszczać wszystkiego tylko dlatego, że coś nam w życiu nie wyszło. Poza tym sądzę, że w przyszłości każdego czeka jeszcze niejedno rozczarowanie, a z każdym trzeba będzie się jakoś uporać. Co do Lauren. Boże jak bardzo drazni mnie taki typ ludzi! Gdyby moja przyjaciółka dopuściła się czegoś takiego z pewnością rozszarpałabym ją na strzępy, więc Kas.. Pamiętaj, aby nigdy się tak nie zachowywać.XD Max to chyba w porządku koleś. Szkoda, że dał się omamić tej suce, ale myślę, że w zamian niego Darcy przytrafi się jakiś lepszy przystojniaczek, hehe. XD No nic.. Czekam na rozwinięcie się akcji, bo jest ciekawa i już chciałabym wiedzieć jak to wszystko rozegrasz i napiszesz. Lovuszki Cię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana moja!
    Cóż mogę powiedzieć? Rozdział perfekcyjny. Niezwykle podoba mi się Twój styl pisania. To, jak każde zdanie wychodzi z poprzedniego jest naprawdę magiczne. Cieszę się ogromnie, że mam możliwość czytać te opowiadanie. I muszę powiedzieć, że nie jesteś jedyną osobą, która jest podekscytowana tą historią. Ja również nie mogę się doczekać dalszego ciągu. No i oczywiście, nie mogę się również doczekać pojawienia się Nialla. Ale skoro to za jakieś pięć rozdziałów muszę uzbroić się w cierpliwość.

    Dziękuję za ten rozdział.

    Pozdrawiam cieplutko i życzę lawiny weny!
    Buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepięknie opisane emocje! Jak tak dalej będziesz używać środków stylistycznych, to chyba będzie to Twoje najlepsze opowiadanie pod względem stylu. I pomysłu, o! Strasznie przyjemnie się czyta, można naprawdę wczuć się w główną bohaterkę. Nie spodziewałam się, że z Lauren będzie taka suka i jest to przemiłe zaskoczenie! Lubię takie ciemne charaktery.
    Życzę Ci dużo weny i pisz, pisz, pisz!
    Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Majstersztyk, tylko tyle wystarczy *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. G-E-N-I-A-L-N-E! Nigdy jeszcze nie zainteresował mnie tak żaden ff :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że tylko tyle napisałam, ale mam zepsutą klawiaturę i to ciężkie zadanie napisać coś na niej :/

      Usuń
    2. i teraz pisze na ekranowej

      Usuń
  6. Naprawdę wciągnęło mnie twoje opowiadanie. Ten rozdział czytam już 3 raz i zaraz przeczytam po raz kolejny. Jest naprawdę świetny. Strasznie polubiłam postacie, mimo tego, że nie jestem fanką 1D. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział :)

    Zapraszam: http://niezwykledziewczynyy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojej, jak mi się miło ten rozdział czytało. Aż mi się trochę zasmuciłam jak zorientowałam się że to koniec. Naprawdę. ;c
    W każdym bądź razie czekam na kolejne i kolejne, bo wiem, jak nieziemska będzie ta historia. No i jest Niall, a że ja jestem Niall girl, to podwójna przyjemność.
    Życzę weny. xx
    @iNashton5s

    OdpowiedzUsuń
  8. Długi, dokładnie przedstawiający Darcy i jej zabałaganiony świat rozdział, który oczywiście jest świetny, zupełnie jak prolog i zapewne każdy inny rozdział, który do tej pory napisałaś, a którego ja jeszcze przeczytać nie zdążyłam. Kurcze, w pewnym sensie rozumiem rozgoryczenie i żal bohaterki, na jej miejscu również bym się załamała (właściwie chyba większość zareagowałaby podobnie). Jak już poświęca się na coś sporą część życia, a później nic się z tego nie ma... no, lipa jak nic. Tylko szkoda, że ta porażka aż tak odbiła się na jej dalszym życiu. Zamiast zapomnieć i żyć chwilą, pogrążyła się w smutku i katowała samą siebie. Różni ludzie, różne reakcje, współczuję jednak rodzicom/otoczeniu dziewczyny. Widocznie D. nie jest aż tak wylewna w uczuciach, skoro nawet rozmowa z familją przychodziła jej z tak ogromnym trudem (albo nie przychodziła wcale). Cóż, pomysł rodziców z wyjazdem na pewno jest dobry. W końcu zmiana otoczenia jest świetnym lekarstwem, zwłaszcza, że przyjaciele po stracie D. zachowali się tak... podle. Jeżeli naprawdę coś do siebie czują... może da radę zrozumieć, może D. nawet wszystko jakoś przyswoi. Mam taką nadzieję, bo jeżeli jej najlepsza przyjaciółka jest tak fałszywa, to boję się kogo jeszcze dobierze sobie jako znajomych kochana Darcy.
    Czekanie na Niallera mi nie przeszkadza, ważne że prędzej czy później się pojawi :3 Ciekawa jestem kim jest Ben i co to za "kluczowa rola" :D Mam taką skrytą nadzieję, że B. będzie pozytywnym bohaterem, bo taka jedna Lauren już mi wystarczy :D
    Pozdrawiam i życzę weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo lubię twój sposób pisania. Kiedy siadam przed komputerem i zaczynam czytać Twoje blogi, zupełnie odgradzam się od rzeczywistości, a to najbardziej cenię we wszystkich książkach, opowiadaniach, tekstach itp.Dziękuję Ci więc za to, że starasz się jak najlepiej przedstawiać Twoje myśli i wyobrażenia..
    Pozdrowienia, Agusia

    OdpowiedzUsuń
  10. Oh, to takie wybitne, że brakuje mi słów.
    Nie wiem ile masz lat, ale sposób w jaki składasz zdania i unikasz powtórzeń jest porażająco dobry. Wprowadzasz nas ( czytelników) w świat bohaterów tak dobrze, że to karygodne! Nie było wiele takich osób, które wywołały u mnie tak wiele emocji w trakcie 1 rozdziału. A był on długi, co zazwyczaj u mnie kończy się wyłączeniem karty i robieniem czegoś innego. Przepraszam za tak chaotyczny komentarz, ale ten rozdział w momencie wegetowania Darcy, był tak przejmujący, że to jest zwyczajnie fascynujące. Nie chcę, byś pomyślała, ze próbuję się podlizać, bo tak absolutnie nie jest. Cały ten pomysł na akcję i rozpisanie przemyśleń, jest po prostu zajebisty. Starałam się pisać obiektywnie, ale rozumiesz, po protu jesteś za dobra jak na miano autorki zwykłego fanfiction. Powinnaś wydać książkę, czy cokolwiek, ale zrób coś z tym swoim talentem, którego pozazdrości ci nie jedna osoba. :)
    pozdrawiam i życzę weny! xox

    wpadnij do mnie, staram się jak mogę w moje najnowsze opowiadanie. :)
    http://everyadvantagehasdisadvantage.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Kocham cię po prostu! :D
    Ja naprawdę nie mam pojęcia jak ty to robisz, że czytając napisane przez ciebie rozdziały przeżywam wszystko jakbym była połączona jakąś niewidzialną więzią z bohaterami :)
    Historia zaczyna się naprawdę ciekawie. Jestem pewna, że dorówna The Hesitate.
    Fajnie przeczytać coś tak świeżego jak to ;)
    P.S. Strasznie podoba mi się szablon *O*

    OdpowiedzUsuń
  12. judfkfnjgdnjkg <- To żenujące, ale strasznie podoba mi się to udawanie nastolatki i chyba zamierzam w tym narkotycznym stanie pozostać jeszcze dłuższą chwilę. Planowo do licencjatu.

    Po przeczytaniu rozdziału wiem więcej o życiu Darcy i o wszystkim co poprzedza jej emocje, które mieliśmy okazje poznać w prologu, który, dla przypomnienia tylko, był genialnie napisany. GENIALNIE. Chociaż wszystkie podręczniki dla autorów mówię, że opowiadania powinno zaczynać się od wielkiego wybuchu, a potem sukcesywnie drążyć, to praktyka pokazuje, że czytelnik potrzebuje tych kilku początkowych rozdziałów by się z bohaterami zaprzyjaźnić.

    Darcy jeszcze nie skradła mojego serca, mam nadzieje, że to zrobi, bo postać ma duży potencjał. W obecnym stadium opowiadania jest zdewastowana, jej psychika jest poobijana nie tylko z powodu nie uzyskania stypendium, ale też przez "zdradę" przyjaciół. To daje cudowne podłoże do dalszego rozwoju tej postaci, że możemy się spodziewać wszystkiego.

    Opis Darcy przeżywającej porażkę? Majstersztyk. Ale nie będę Cię za dużo chwalić, bo jeszcze w jakieś samouwielbienie wpadniesz i nie daj Bóg, zaczniesz zachowywać się jak ja. Wszyscy wiemy, że opanowałaś w sposób mistrzowski wszystkie stylistyczne sztuczki i my, czytelnicy, tańczymy jak nam zagrasz.
    Nie, nie, nie... Nie próbuj udawać skromnej. Tak jest i kropka.
    Wracając do tej porażki całej. Nie uważam by D. się nad sobą użalała. To normalne, że czujesz się jak przejechana przez walec, gdy cała Twoja ciężka praca, wszystko w czym pokładałaś nadzieje zostaje zmiecione Ci sprzed nosa w przeciągu sekund. I reakcje są różne, jedni zakopują się na miesiąc pod kołdrą, inni rzucają krzesłami, a Maury wyznaczają sobie kolejny, ambitniejszy cel. Ale to jakby osobna kategoria. Rzadko spotykana.

    Przyjaciółka D. postępowała bardzo "słusznie" z początku. Przeważnie receptą na uczucie porażki jest po prostu skupienie się na czym innym. I dlatego próby wyrwania D. z domu są godne pochwały. Ale zanim wstaniemy by nagrodzić ją oklaskami przypomnijmy sobie, że jest suką i wykorzystała niedyspozycje psychiczną przyjaciółki i zaangażowała się z osobą, z która, jako dobra przyjaciółka, nie powinna. Dlatego używamy priorytatywnego określenia: suka.

    Lubię też rodziców bohaterki. Są świetni. Moi zachowują się podobnie. Więc tak, rodzice D. są absolutnie mistrzami manipulacji i pokręconego sposobu okazywania troski. Full approval form M.K


    Tyle tytułem komentarza do pierwszego rozdziału. Po tych wszystkich miłych słowach mam nadzieje, że łatwiej będzie się pisał kolejne rozdziały, a ja lecę pozbierać te notatki z matmy, które zrzuciłam by napisać komentarz na Hesti. Chyba mam kolokwium w środę. Trzeba się uczyć. :(((


    Po raz kolejny: Pozdrawiam i ściskam,
    M.K
    (http://last-direction.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
  13. Świeeeetny!!! Nie moge sie doczekać następnego!!! Ucgljcfgkcgc

    OdpowiedzUsuń
  14. Przecież to jest fantsatyczne i ja nie rozumiem, dlaczego wcześniej tego nie przeczytałam. Głupota moja, głupota.
    Fatycznie, tyle informacji, tak wiele zdarzeń w tym rozdziale, że prawdę mówiąc, nie wiem, od czego mam zacząć. Może od porażki Darcy. W zasadzie chyba bym tak tego nie nazwała. Owszem przegrała, straciła szansę na swoje wymarzone studnia, bowiem nie dostała tego stypendium. Ale przecież to, czego się nauczyła, to ile wysiłku w to włożyła, nie pójdzie na marne, ja to wiem. Kiedyś to wszystko się jej przyda. Poza tym, mogła przekonać się na własnej skórze, że nie wszystko w życiu dostaje się z łatwością, że nawet walka czasami nie jest wystarczająca. Wcale nie dziwię się, że dziewczyna popadła można powiedzieć w depresję i całkowicie odcięła się od świata. Przestała uczęszczać do szkoły, bo kojarzyła jej się jedynie z poniesioną porażką. Zaczęła zaniedbywać przyjaciół, jak się później okazuje, trochę 'szwankujących' przyjaciół. Ale zaskoczyła mnie postawa rodziców Darcy. Spodziewałam się, że będzie niezła awantura o niechodzenie do szkoły i takie zachowanie. A tutaj bardzo pozytywnie mnie zaskoczyłaś, bowiem rodzice starali się jej pomóc, wspierali ją, nie wywierali żadnej presji, nie sosowali szantażowania, nic. Po prostu byli wyrozumiali, chociaż wiadomo, że czasami po prostu tracili już cierpliwość. Tak jak wtedy podczas tej rozmowy, kiedy mama wspomina jej o wyjeździe. Również uważam to za bardzo trafiony pomysł. Darcy powinna gdzieś wyjechać, odpocząć, zapomnieć o tym, co ją tutaj spotkało. To że chodzi o wyjazd na wieś, nie skreśla od razu dobrej zabawy. I cieszę się, że w ostateczności dziewczyna postanowiła jednak wyjechać.
    Co do Lauren i Maxa. W sumie to niewiele powiem, tak mi się wydaje. Bo jakoś nie umiem tego skomentować. Najlepsza przyjacióła Darcy przespała się z chłopakiem jej marzeń, tak, dobrze zrozumiałam? No to jest faktycznie szczyt bezczelności. A do tego jeszcze przychodzenie pod dom dziewczyny i pokazywanie na prawo i lewo tego, czego się dokonało za plecami bliskiej osoby. Tym bardziej jestem zdania, że Darcy powinna sobie ich wszystkich odpuścić i po prostu odpocząć. Wciągnęło mnie niesamowicie, jest prawie druga, ale gdzie tam, do rana tyle czasu, idę czytać! :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Pierwszy rozdział za mną. Doskonale potrafię zrozumieć Darcy - tak wiele pracy włożyła w to, aby byc dobra uczennica i dostać wymarzone stypendium, a tu taki klops. No cóż, to się nazywa "tylko jeden może wygrać". Szkoda, że to nie ona, naturalnie, ale jeżeli na jaw nie wyjdzie żadne oszustwo, to konkurentka nie zrobiła nic złego. Wygrała uczciwie. Ten wyjazd do malej mieściny to doskonały pomysł. Co lepiej leczy złamane duszę niż konie i matka natura w całym swoim pięknie?
    No i ta Laurel, gorszej koleżanki to naprawdę chyba nie ma na tym świecie ;/

    OdpowiedzUsuń