29 stycznia 2014

Rozdział 4: Pierwszy tydzień


                Notatka była zgięta na pół, zupełnie jak tamta z 1998, więc musiałam wyciągnąć ją z folii, aby zobaczyć, co takiego właściciel chciał mi przekazać. Tym razem nie kwapiłam się, aby najpierw opuścić jaskinię, tylko od razu przeszłam do działania, bowiem byłam niemało podekscytowana, poza tym skrajne emocje, do których doprowadziła mnie Lauren także zrobiły swoje.
                Nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Mógł napisać wszystko i nic. Zarówno długi liścik, jak i jedno zdanie. Właściwie sama nie do końca wiedziałam, co chciałam tam zastać; konkretny, interesujący wywód, który zarazem byłby świetnym materiałem i wskazówką do poszukiwań i małych „badań”, a może jednak krótkie, aczkolwiek nadzwyczaj treściwe i zwięzłe zdanie, jednocześnie będące piękną, wyjątkową metaforą, która sprawiłaby, że poczułabym się w pewnym sensie magicznie, choć jakby nie patrzeć już sam fakt, że ów osoba coś do mnie napisała był poniekąd wyjątkowy.
                „Wiedziałem, że ktoś to w końcu znajdzie”
                Przez dłuższą chwilę stałam w bezruchu, wpatrując się bacznie w kartkę i błądząc wzrokiem po literach. Przeczytałam to co najmniej paręnaście razy, tak po prostu i za każdym kolejnym nie mogłam wyjść z podziwu, że to faktycznie dzieje się naprawdę. Dostałam swoją przygodę, dostałam coś, co zapowiadało się ciekawie, co na pierwszy rzut oka wydawało mi się być czynnikiem, który odmieni w jakimś stopniu mój pobyt u wujków. W mniejszym, czy większym, to akurat nie miało znaczenia, choćby była to mikroskopijna zmiana, zawsze nią była. Wystarczyła ta jedna, niewielka rzecz, aby wszelkie ponure myśli, do których pojawienia się przyczyniła się Lauren odeszły mimochodem. Aż sama się zdziwiłam, że ta niespodzianka tak mnie uspokoiła.
                Uśmiechnęłam się pod nosem i czym prędzej sięgnęłam po długopis załączony w „zestawie”, a gdy dotknęłam nim papieru, poczułam się jakby w mojej głowie nastała największa, najobszerniejsza, najbardziej nieskończona pustka świata, a może i nawet wszechświata. Błąkałam się po próżni, jaka wypełniła wówczas mój umysł, usilnie starając się odpędzić na boki gęste obłoki, które złośliwie przysłaniały mi pomysły na intrygującą odpowiedź. Bo taka właśnie musiała być. Intrygująca, frapująca, atrakcyjna, taka, po której przeczytaniu ów chłopak zechce napisać do mnie coś jeszcze; zachęcająca do kontynuowania tej niekonwencjonalnej rozmowy.
                „Oferta nadal aktualna?”
                Może nie było to zbyt wyszukane i po napisaniu wydało mi się odrobinę głupie, nie skreśliłam tego i nie wymyśliłam niczego innego. Raz kozie śmierć, jak to powiadają. Los, przeznaczenie i przypadek, twe trzy słowa zaczęły dryfować wokół mnie płynnie ponownie robiąc ze mnie idiotkę. Niespełna przed kilkoma minutami zarzekałam się w myślach, że to drugie absolutnie nie istnieje, a teraz znów rozważałam czy może jednak w tej historii było miejsce dla mnie, a odpowiedź na to pytanie miała nadejść razem z pojawieniem się kolejnej wiadomości od właściciela.
                No tak. Właściciel. Kim tak naprawdę był? Nastolatkiem, czy już dorosłym? Z kim miałam przyjemność? Jak miał na imię? Maximilian, Francis, Olivier, a może Dominic? Te imiona zawsze strasznie mi się podobały, czy gdyby faktycznie nosił któreś z nich, motyw z przeznaczeniem potwierdziłby się w moim przekonaniu jeszcze bardziej?
                Ile miał lat? Tyle co ja? A może był młodszy albo starszy, o wiele starszy? Jaki był jego głos? Głęboki, zachrypnięty, wysoki, poważny, uroczy, czy przemiły dla ucha? Ciekawe jak wyglądał. Był wysoki, niski, czy przeciętnych rozmiarów? Brunet, szatyn, czy blondyn? A oczy? Zielone, piwne, czy niebieskie? Mały nos, duży, średni, okrągły? Tyle pytań, tyle wariantów, tyle możliwości, żadnego tropu, żadnego zarysu, nic. Ten człowiek był dla mnie, jak pusta, biała kartka, na której mogłabym namalować cokolwiek bym zechciała. Mogłam stworzyć swoje własne wyobrażenie piękne i idealne, czy też nie, to już zależało tylko i wyłącznie ode mnie. Nie wiedziałam o nim niczego poza tym, że był płci męskiej i prawdopodobnie był romantykiem. Otóż to, przecież nieromantyczny facet nie zostawiłby takiego skarbu z nadzieją, że jakąś cudowna kobieta jego marzeń to odnajdzie, a między nimi zrodzi się niezwykłe, ogromne uczucie. Bo chyba tak myślał, prawda? Tak na marginesie, skąd wiedział tak szybko, że ktoś znalazł puszkę? Czyżby regularnie odwiedzał jaskinię i sprawdzał wnękę? Jeśli tak, istniała zatem możliwość, że mnie zauważył, wiedział kim byłam ja. W takim przypadku musiałabym mu się spodobać, przecież nie zainicjowałby tej nietypowej rozmowy, gdyby nie był mną zainteresowany.
                - Jesteś głodna? - Z nad wyraz głębokich rozmyślań wyrwał mnie głos ciotki Ellie. Nawet nie zorientowałam się jak prędko udało mi się wrócić do domu.
                Pokręciłam przecząco głową z uprzejmym uśmiechem i pognałam po schodach na górę, aby zaszyć się w swoim pokoju i dalej oddać się w ręce dywagacji odnośnie nieznajomego.
                To mógł być każdy. Tak, jak sama ciocia mówiła, nie koniecznie musiała to być osoba z Ardamine, ten ktoś mógł mieszkać w jednej z pobliskich wsi. Równie dobrze mógłby to być Ben. W końcu kręcił się w pobliżu dość często, poza tym Ellie wspominała coś, że chłopak mieszkał niedaleko Ardamine od urodzenia. Chociaż z drugiej strony... Nie zachowywał się jakoś nadzwyczajnie, kiedy spotkałam go w stajni, a będąc właścicielem raczej wykazałby jakieś większe zainteresowanie puszką, którą wówczas trzymałam pod pachą, więc w sumie mogłam go zepchnąć na rezerwową listę potencjalnych podejrzanych.
                Poza Benem był jeszcze ktoś. Jedyna, inna młoda osoba, którą zauważyłam w okolicy naszej plaży, czyli tajemniczy blondyn. Jakby nie patrzeć wiedziałam o nim, prawie że tyle samo, co o tym drugim nieznajomym, czyli krótko mówiąc nic, z tym że w tym wypadku znałam chociaż jego wygląd. Dwie niewiadome, być może się pokrywały? To byłoby coś...
                Abstrahując od tożsamości właściciela, równie ważnym aspektem była wartość, jaką stanowiły dla niego przedmioty, które ukrył. Ile dla niego znaczyły i jak bardzo były ważne, a zarazem jakie historie opowiadały. Cała ta puszka wydawała mi się być czymś na kształt kamiennej drogi, gdzie tworzące ją kamienie były pytaniami wiążącymi się z ów znaleziskiem, czyli jednym słowem takowych pytań było całe mnóstwo.
                Odstawiając na chwilę ten temat, który swoją drogą pochłonął mnie w całości na około pół godziny i sprawił, że nie świadomie położyłam się na łóżku i leżałam na nim jakieś dobre dziesięć minut zamyślona i wpatrzona w sufit, postanowiłam ponownie spróbować reanimować swój telefon. Kilkukrotne resetowanie, czy wyciąganie i wkładanie baterii nie poskutkowało, a ja nie miałam innego pomysłu na przywrócenie go do życia. Wszystko wskazywało na to, że niestety moja komórka zginęła śmiercią tragiczną spowodowaną bezczelna prowokacją, równie bezczelnej osoby.
                Westchnęłam zrezygnowana i starając się odpędzić wszelkie myśli, przykryłam się kołdrą z nadzieją na to, że sen przyjdzie stosunkowo szybko.







                Następnego ranka obudziłam się z nieprzyjemnym, doskonale znanym mi uczuciem, co nie było absolutnie żadnym zaskoczeniem. Podczas śniadania poprosiłam wujka Devina, aby zajrzał do mojego telefonu, w końcu był mężczyzną, a oni zawsze znajdywali jakieś magiczne, nieznane kobietom sposoby na naprawienie elektronicznych urządzeń. O dziwo nawet on nie był w stanie wskrzesić „lekko” uszkodzonej komórki, za to podarował mi jedną ze swoich starych, żeby tymczasowo mogła z niej korzystać. Co prawda nie był to model najnowszej generacji, ale nie przeszkadzało mi to. Najważniejsze, że działał sprawnie i mogłam się przez niego kontaktować z ludźmi, chociaż i tak ostatnimi czasy robiłam to dość rzadko.
Kolejne trzy dni spędziłam na ciągłym odwiedzaniu jaskini i wyczekiwaniu odpowiedzi, a także na bezcelowym krzątaniu się po domu i okolicy. Nie miałam zielonego pojęcia co ze sobą począć. Nie miałam ochoty ani na ciągłe spanie, ani na ślęczenie przed telewizorem, wolałam już zabrać się za jakąś dobrą książkę, niestety nie zabrałam ze sobą niczego godnego uwagi, a kolekcja wujków kompletnie mijała się z moim gustem. Koniec końców, wzięłam jedną z powieści stojących na półce ciotki Ellie, a było to nic innego, jak najzwyklejszy w świecie, najbardziej przewidywalny i oczywisty romans. Historia strasznie mnie nudziła, ale doprawdy wydawało mi się to być lepsze niż sen albo próba poznania kogoś w mieście, a Bena wciąż odrobinę się wstydziłam. Może i z jednej strony chciałam z nim porozmawiać, zabić nudę, mieć nadzieję na spędzenie z nim trochę czasu, z drugiej zaś bałam się, że znów zachowam się aspołecznie.
Już po raz siódmy tego dnia wspinałam się zgrabnie po skałach, aby znów sprawdzić czy nieznajomy raczył mi odpisać. Tym razem dla odmiany doczekałam się upragnionej notatki. Gdy wyciągałam kartkę z foli służącej nam za ochronę, na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech, a moja oczy wręcz strzelały iskierkami ekscytacji. Nie mogłam doczekać się momentu, w którym przeczytam tę wiadomość, mimo że dzieliło mnie od tego zaledwie kilka sekund.
                „Nie jestem już tak uroczy jak w 1998, nie wiem czy chciałabyś takiego męża.”
                Zaśmiałam się pod nosem jak głupia, aż nie mogłam uwierzyć, że znów zareagowałam tak nietypowo. Miałam wrażenie jakby ta cała sprawa z korespondencją sprawiała, że stopniowo wracałam do dawnej siebie, do tej radosnej Darcy. Było to niespodziewane i nieco zdumiewające, że usilne starania rodziców i znajomych nie potrafiły przywrócić mnie do normalności, a coś takiego owszem. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni i równie dobrze te uśmiechy mogły być jedynie niewielkimi znakami, małymi kroczkami.
                Bez większego namysłu, natchniona przypływem lepszego humoru zaczęłam kreślić słowo za słowem, nadal utrzymując na ustach głupkowaty uśmieszek. Kiedy skończyłam i przeczytałam swoją wypowiedź jedyne, co przyszło mi do głowy to fakt, że rzeczywiście coś się ze mną działo bowiem zdanie brzmiało następująco:
                „Jeśli masz lśniącą, blond czuprynę i lubisz jeździć za małym rowerem to jak najbardziej.”
                Spojrzałam na to zdezorientowana co najmniej tak, jakbym to nie ja dosłownie przed sekundą skleiła to zdanie i wstydząc się sama przed sobą tego, że nieświadomie pozwoliłam jednym ze swoich najgłębszych myśli ujrzeć światło dzienne, zaczęłam w popłochu skreślać i mazać po papierze tak mocno, żeby zakryć tę małą wpadkę jak najbardziej było to możliwe. Kiedy wreszcie mi się to udało, znów oddałam się w ręce zadumy. Głowiłam się dobre kilka minut nad właściwą odpowiedzią, ostatecznie zapisując coś, co wydało mi się w miarę nadające się.
                „Jeśli mieścisz się w drzwiach i lubisz Beatlesów, nie mam zastrzeżeń.”
                Tak strasznie pragnęłam dopisać post scriptum zawierające pytanie odnośnie imienia ów osoby, ale powstrzymałam się stwierdzając, że było na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Jeśli chciałam ciągnąć tę rozmowę dalej, musiałam zachować ostrożność, aby nie zrazić do siebie tego kogoś przedwcześnie, a w istocie bardzo mi na tym zależało. Bardzo.







                Szóstego dnia mojego pobytu w Ardamine nic nie uległo zmianie. Wciąż okrutnie się nudziłam, a moją jedyną atrakcją było czytanie cienkich romansideł, które połykałam z prędkością światła, spacery ze Spinem oraz systematyczne odwiedzanie jaskini na plaży.
                Siedziałam na ganku w ogrodzie i kończyłam trzecią już powieść o fabule uderzająco podobnej do dwóch poprzednich. Pogoda znacznie się poprawiła. Deszcz odszedł, ustępując swego miejsca upragnionemu przez większość Irlandczyków słońcu, natomiast temperatura podskoczyła do dwudziestu paru stopni, co nie ukrywam także miało niewielki wpływ na moje samopoczucie.
                Przymrużając oczy na skutek bliskiego spotkania z promykami słońca, prześledziłam ostatnie linijki nijakiej „Lady Marryland”, a kiedy natknęłam na kropkę, miałam wrażenie, że szczęka opadnie mi aż do samej podłogi i trzaśnie o nią z niemałym hukiem. To miał być koniec? Nie, nie, inaczej. Czy w tej historii był w ogóle jakiś punkt kulminacyjny, czy po prostu ja byłam niebywale niespostrzegawcza i jakimś cudem to ominęłam? Zdawałam sobie sprawę z tego, że romanse nie należały do literatury górnych lotów i z zasady były proste, ale ten wyjątkowo porażał absurdem i w przeciwieństwie do swoich poprzedników nie miał nawet ani trochę interesującej fabuły, a ja naiwna brnęłam i brnęłam z nadzieją na to, że przynajmniej epilog mnie zaskoczy choćby w minimalnym stopniu. Tymczasem jedyne na co miałam ochotę po przeczytaniu tej książki to wyrzucić ją w przepaść, najlepiej z klifu i wykrzyczeć jak beznadziejna była i gdyby nie fakt, że nie należała do mnie na pewno bym to zrobiła, jednak fragment z wykrzyczeniem swojego zdania chyba bym sobie podarowała, nie chcąc zwrócić na siebie zbędnej uwagi. Zdaje się, że ślęczenie przed telewizorem prezentowało się o niebo lepiej w porównaniu do tego. Gdybym chociaż poznała jakiś nowy termin, konstrukcję zdaniową, słowo podczas czytania tego „dzieła” nie miałabym na co narzekać, ale język, jakim zostało napisane nie zaliczał się do najwybitniejszych.
                Zirytowana, udałam się do biblioteki wujków, aby odłożyć ów utwór na miejsce i raz na dobre pożegnać się z tym pomieszczeniem, ponieważ poza tego typu powieściami nie miało mi nic innego do zaoferowania. Wyglądało na to, że gdyby naszła mnie chęć na czytanie byłabym zmuszona do odwiedzenia księgarni w Riverchapel.
                Zatem w puli moich rozrywek nie pozostało nic poza telewizją, snem i zabawą z psem, z kolei poza nią znajdowało się mnóstwo rzeczy, których z jakichś względów nie reflektowałam.
                I wtedy pomyślałam o Benie. Może powinnam zrobić pierwszy krok w stronę odbudowania swoich zdolności kontaktu z drugim człowiekiem i zacząć właśnie od niego? Tak długo zarzekałam się, że wciąż nie byłam gotowa, aby wdać się z kimś w dłuższą rozmowę, ale z drugiej strony z Cathy nie poszło mi wcale tak źle, jak się spodziewałam. Być może faktycznie powinnam spróbować. Chłopak wydawał się być miły, gdy go poznałam, więc nie miałam powodów do obaw. Wszystko zależało tylko i wyłącznie od tego, czy zaprę się w sobie, przełamię się i podejmę tę próbę.
                Teraz albo nigdy, Darcy.
                Poruszona jak za dotknięciem magicznej różdżki ruszyłam przed siebie niezwykle zdeterminowana. To miało być nie tylko przełamanie drugich, co prawda, lodów z Benem, ale głównie przezwyciężenie strachu przed kontaktem z innymi, jaki w sobie zrodziłam po odizolowaniu się od bliskich na długi okres czasu. Oczywiście pierwszą myślą gdzie mogłabym zastać chłopaka była stajnia, zatem kierowałam się w jej kierunku. Im bliżej byłam, tym moja determinacja bardziej zanikała, zamieniając się w stres, w dodatku tylne drzwi stajni były zamknięte, przez co zmuszona byłam okrążyć budynek, aby dostać się do środka. Gdy tylko wyłoniłam się zza niego dostrzegłam zbliżającego się bruneta, idącego z jednym z koni. Wzrok miał spuszczony w dół, dzięki czemu mnie nie zauważył. Na jego widok spanikowałam. Zatrzymałam się tuż przy zakręcie i gapiłam się jak młody mężczyzna prowadzi pięknego, białego rumaka. Miałam jeszcze chwilę na wycofanie się i ucieczkę niezauważoną, ale o dziwo jakaś niewidzialna siła pchnęła mnie do przodu i dodała nieco odwagi. Nieco.
                W momencie, gdy chłopak mnie dostrzegł na jego twarzy pojawiło się lekkie zdumienie, zaraz potem serdeczny uśmiech.
                - Cześć – wydukałam zestresowana, przez co zabrzmiałam trochę desperacko, ale ku mojemu zdziwieniu uśmiech Bena poszerzył się, a jego oczy zabłyszczały w świetle słońca, dzięki czemu wyglądał jeszcze bardziej zniewalająco.
                - Cześć – odparł, zatrzymując się i prawdopodobnie czekał na rozwój akcji, z tym że ja nie do końca przemyślałam swój plan działania. Poza faktem, że zamierzam zamienić z nim parę słów, nie wpadłam na to o czym miałabym z nim porozmawiać, więc mimochodem oblała mnie fala zdenerwowania. Wolałabym nie wiedzieć jak wówczas prezentowała się moja twarz i jakie miny strzelałam podczas błyskawicznego wymyślania tematu. - Pomóc ci w czymś? - zagadnął brunet wyraźnie rozbawiony moją konsternacją, co kompletnie mi nie pomogło w opanowaniu konfuzji.
                - Wiesz może gdzie jest Spoon? - palnęłam bez zastanowienia, aby po sekundzie karcić się w myślach. Jak mogłam spytać go czy wie gdzie jest Spoon, nie sprawdzając wcześniej czy przypadkiem nie ma go w boksie?! Poza tym pytanie o konia było dość ryzykownym posunięciem z mojej strony, ponieważ równało się to z faktem, że chcę wziąć go na przejażdżkę. Całkowicie nieprzemyślany krok.
                - Devin wziął go i pojechał w doliny.
                Jakże kolosalna była moja ulga po usłyszeniu tego. Miałam naprawdę olbrzymie szczęście.
                - Ach... Spoko – mruknęłam, nadal nie mając zielonego pojęcia jaki wątek mogłabym pociągnąć, aby rozwinąć tę pogawędkę, dlatego też dopowiedziałam w popłochu krótkie „dzięki!” i odwróciłam się na pięcie z zamiarem ucieczki, zupełnie jak podczas naszego pierwszego spotkania.
                - Darcy! - zawołał za mną, tymczasem ja odczułam deja vu. Nie zdążyłam nawet postawić choćby jednego kroku, tak szybko zainterweniował.
                Teraz to już na pewno miał mnie za jakąś nienormalną. Przychodzę, zaczynam rozmowę, a potem uciekam jak wystraszona łania. Wzięłam głęboki wdech i wypuszczając z siebie powietrze, pomyślałam, że symbolizuje ono moje uprzedzenia i obawy, a wraz z chwilą, w której wydostaną się na zewnątrz będę spokojniejsza i dam radę zachować się tak, jakbym sobie tego życzyła, czyli pospolicie, naturalnie.
                - Tak? - Odwróciłam się w jego stronę i tym razem dla odmiany mój głos był spokojny i melodyjny.
                - Chcesz wyczesać ze mną Crystal? - zaproponował, wskazując wzrokiem na konia stojącego u jego boku.
                - Jasne, czemu nie. - Przyjęłam propozycję i po przesłaniu sobie krótkich, życzliwych uśmiechów, ruszyliśmy razem do stajni.
                - Więc... Jak minęły ci ostatnie dni? - zagadnął chłopak. - Nie widziałam cię, chyba coś musiało cię nieźle pochłonąć.
                Nie kombinowałam nad odpowiedzią długo, tylko postanowiłam powiedzieć mu prawdę, dzięki czemu przynajmniej nie miałam kolejnego zastoju i nie zdałam nas na następne milczenie.
                - Taaak... Bardzo mnie pochłonęło czytanie romansów. Jedyne książki w tym domu to harlekiny, reszta jest po irlandzku.
                - Nie znasz irlandzkiego? - zdziwił się, aż otworzył szerzej oczy. Czy Irlandczyk nie mówiący po irlandzku to w dzisiejszych czasach fenomen? Podobno tylko dwa miliony z nas zna wyłącznie podstawy, a niespełna siedemset tysięcy potrafi nim biegle władać. W mojej szkole nigdy nie kładli na to nacisku, rodzice też nie kwapili się, aby mnie tego uczyć, zdecydowanie bardziej liczył się dla nich angielski. Może i znałam kilka pojedynczych słów, ale w życiu bym się z nikim nie dogadała. W takich małych miejscowościach jak Ardamine czy Riverchapel znacznie więcej ludzi potrafiło mówić naszym drugim językiem urzędowym, w końcu jak na wieś przystało „tradycja”, jaką poniekąd był ów język przekazywana była w rodzinie. Wuj Devin mówił po irlandzku i to całkiem dobrze, dlatego też trzymał w swojej bibliotece takie, nie inne utwory, natomiast jeżeli chodziło o moich rodziców i ciotkę Ellie nie mogli się pochwalić jakąś wybitną znajomością tego języka. Spójrzmy prawdzie w oczy, był on strasznie trudny i jeśli ktoś nie uczył się go od małego po prostu nie miało się ochoty męczyć. Ja bynajmniej nie miałam. Poza tym wcale nie czułam takiej potrzeby. Mówiłam po angielsku, a to zapewniało mi możliwość porozumienia się z moimi rodakami, irlandzki nie był mi potrzebny do szczęścia. Lepiej byłoby uczyć się jakiegoś innego języka europejskiego, na przykład francuskiego. Przydałby się w większym stopniu.
                - Nie znam – opowiedziałam, kręcąc przecząco głową, lecz nie odczuwając żadnego zażenowania tym faktem. - A ty?
                - Tá go deimhin* – powiedział brunet, zniewalając mnie zarówno swoim pięknym uśmiechem, jak i sposobem, w jaki wymówił te trzy słowa. Nie ukrywam, że zaimponował mi tym.
                - Wnioskuję, że tak – zaśmiałam się delikatnie, odrobinę zawstydzona jego osobą i sięgnęłam po dwie szczotki, po czym podałam jedną chłopakowi. Stanęliśmy w końcu stajni wraz ze wspaniałą Crystal i zajęliśmy się jej pielęgnacją. Ja zabrałam się za czesanie jej grzywy, zaś Ben skupił się na grzbiecie.
                - Cóż to za Irlandczyk nie mówiący po irlandzku? - zapytał grzecznie, na pewno nie mając na myśli nic złego i nie chcąc mnie urazić.
                - Mam akcent – odparłam na usprawiedliwienie, ale jeden argument to stanowczo za mało. - I prawie rude włosy – dodałam bardzo, ale to bardzo przekonującym tonem, który i tak na nic się zdał zważywszy na fakt, iż moje włosy były słonecznie żółte. Nigdy nie widziałam osoby z równie wyjątkowym odcieniem blond.
                - I pewnie lubisz przesiadywać w pubie z kumplami, popijając piwo i oglądając mecze? - Ben dolał oliwy do ognia, spoglądając na mnie znad grzbietu Crystal.
                - Owszem, a podczas derbów wdaję się w bójki i zawsze jak się napiję to opowiadam legendy – dopełniłam wizerunek stereotypowego Irlandczyka, po czym oboje się zaśmialiśmy. I wtedy poczułam się lepiej. Swobodniej. Towarzystwo Bena nie krępowało mnie już w tak wysokim stopniu jak z początku. Uśmiechałam się, rozmawiałam z nim, znów byłam sobą, przynajmniej w tamtej chwili, ale i tak niezmiernie mnie to cieszyło. Niestety ten stan nie trwał długo, ponieważ następnego dnia chłopak musiał wyjechać do Cork, żeby załatwić coś ważnego i znów zostałam sama. Tylko ja, klawe romanse, Spine i plaża, po której dość często włóczyłam się z moim włochatym przyjacielem. Akurat kiedy przełamałam się i odnalazłam w Benie osobę, z którą potrafiłam wchodzić w interakcje i konwersacje, ten zniknął z pola popisu. Na domiar złego właściciel znów odpisał dopiero po trzech dniach. Nie wiedziałam czy robił to specjalnie czy rzeczywiście nie miał czasu, aby zrobić to prędzej, chociaż dla odkupienia swoich win napisał do mnie dość długą wiadomość. I tak oto zaczęliśmy pisać bardziej wprost niż początkowo, przez co między innymi dowiadywałam się o nim coraz więcej, na przykład o tym, że woli gdy morze jest wzburzone, ponieważ lubi dźwięk fal obijających się o skały. To była kolejna rzecz, jaka potwierdziła mnie w moim przekonaniu, że ów nieznajomy był romantykiem. Samo czekanie zarówno na kolejny mały „list”, jak i na powrót Bena było nużące i nie oszukujmy się, nudne. Kiedy pewnego dnia bujałam się na huśtawce ogrodowej stojącej na werandzie na tyłach domu i wpatrywałam się tępo w Spine'a smacznie śpiącego pod drzewem, zrozumiałam, że muszę coś ze sobą zrobić. Coś produktywnego. Jedyną opcją było podjęcie się jakiejś drobnej pracy. Wcześniej zastrzegałam się, że to nie najlepszy pomysł ze względu na moje parszywe samopoczucie, ale teraz, gdy widocznie się poprawiało, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić, pomyślałam, że może jednak nie było to takie złe rozwiązanie.
                Przeszłam się po całym domu w poszukiwaniu ciotki Ellie, którą ostatecznie znalazłam w kuchni. Jak zwykle pochłonięta przygotowywaniem jakiegoś przepysznego dania, nuciła sobie pod nosem melodię aktualnie lecącej w radiu piosenki Senza Fine. Zaszłam ją niespodziewanie, nie spostrzegła się kiedy bezszelestnie wsunęłam się do pomieszczenia i stanęłam przy stole.
                - Cześć, ciociu. - Na moje słowa kobieta aż podskoczyła w miejscu, upuszczając nóż na blat. - Jezu Chryste, Darcy... - szepnęła, łapiąc się za serce i wzdychając ciężko. - Błagam, nie przechadzaj się po domu niczym duch, bo przyprawisz mnie kiedyś o zawał.
                - Przepraszam – powiedziałam, starając się ukryć niewielkie rozbawienie, w jakie wprawiła mnie Ellie. - Wiesz... Tak sobie myślałam... Trochę mi się nudzi – wyparowałam po kilku próbach. Nie zabrzmiało to tak jakbym narzekała, tylko raczej jakbym z trudem przyznała się przed ciocią, że moje nic nie robienie, które praktykowałam od trzech miesięcy, wreszcie mi zbrzydło i zaczęło przeszkadzać. - Może jest coś, co mogłabym tu robić? Jakaś pomoc? - zapytałam wprost, jednocześnie odnosząc wrażenie jakbym zrzuciła z siebie ogromny ciężar.
                - Mogłabyś sprzątać stajnię – odparła Ellie mimochodem, a ja byłam co najmniej zawiedziona takim obrotem spraw, jak nie przerażona. Zabawa w stajennego nie zapowiadała się bajecznie. Spojrzałam na ciotkę z lekkim niedowierzaniem, lecz jej wyraz twarzy był jak najbardziej poważny... Aby po chwili przemienić się w ucieszony i roześmiany. - Żałuj, że nie widzisz swojej miny – wydukała przez śmiech, zakrywając usta i nadal chichocząc.
                - Mówię poważnie! - zaprotestowałam jej wygłupom nieco zbulwersowana.
                - Przepraszam. - Rudowłosa machała ręką przed własnym nosem, aby powstrzymać zarówno śmiech, jak i płacz powstały w jego wyniku. - Możemy znaleźć ci jakąś pracę w mieście, ale to nie będzie nic obiecującego. W końcu zostajesz tu jeszcze tylko trzy tygodnie – powiedziała, kiedy już się uspokoiła, tym samym zapalając we mnie iskierkę nadziei. - Popytam jutro ludzi. W sumie większość z nich cię zna, masz ten plus.
                Tutaj każdy każdego zna, pomyślałam, ale wstrzymałam się z tym komentarzem. Podziękowałam cioci za chęć pomocy i podkradając jej jeszcze jedną z obranych już marchewek, opuściłam kuchnię.
Z racji, iż pogoda naprawdę dopisywała, a ja musiałam sprawdzić czy przypadkiem w jaskini nie pojawiło się coś nowego, wzięłam ze sobą Spine'a i spacerkiem powędrowaliśmy razem na plażę. Po drodze rzucałam mu kij, a ten ochoczo aportował, w międzyczasie szczekając na ptaki i przepędzając je z brzegu. Był to w istocie piękny widok. Urok wybrzeża udzielał mi się coraz mocniej. Powoli zaczęłam dostrzegać w nim szczegóły właśnie takie, jak Spine radośnie biegający po plaży, czy też na pozór irytujące skrzeczenie mew, które już mnie nie drażniło. Te niespełna osiem dni wystarczyło, aby się przyzwyczaić do tego osobliwego śpiewu.
                Jak wcześniej, odpisałam całkiem obszernie na wiadomość od właściciela, który stwierdził, że dla wygody mogę nazywać go Duine, co po irlandzku oznaczało „ktoś”. Wskazywało to przy okazji na to, że ów osoba także mówiła w tym języku, co automatycznie znów pchnęło mnie ku myślom, że być może był to Ben, ale pewne fakty z tym kolidowały.
                Wpadłam na pewien idiotyczny pomysł, choć mógł się powieść, a mianowicie, aby schować się gdzieś w krzakach przy plaży na jakiś czas i obserwować jaskinię. Kto wie, może i Duine nieświadomie by mi się objawił, a wtedy moja niezmierzona ciekawość zostałaby ugaszona. Sądząc, że to iście wspaniała idea, wróciłam do domu po książkę i jakieś ciastka, w razie gdyby obserwacja sprawiła, że zgłodnieję, po czym udałam się z powrotem w okolice groty. Schodząc po górce, wypatrywałam sobie odpowiedniego miejsca do ukrycia się, najlepiej nierzucającego się w oczy, ale też takiego, skąd miałabym nieograniczone pole widzenia. Koniec końców wlazłam w jakieś krzaki i usadowiłam się wygodnie na piasku i dopiero wtedy zorientowałam się, że Spine przylazł za mną i stał nieopodal patrząc na mnie i szczekając. No z takim stróżem na pewno pozostałabym niezauważona.
                - Idź sobie Spine! - Za wszelką cenę próbowałam odpędzić psa, ale ten nie dawał za wygraną. Kiedy machałam na niego ręką, żeby sobie poszedł zamiast odjeść, podbiegł do mnie, skoczył i zaczął lizać po buzi. Mimo to zaśmiałam się radośnie i przytuliłam go do siebie, głaszcząc jedną ręką po grzebiecie. Finalnie Spine został ze mną, także ukrywając się w zaroślach i smacznie zasnął przy moim boku.
                Według zegarka na moim ponadczasowym telefonie siedzieliśmy tak cztery godziny, w przeciągu których przez plażę przewinął się tylko jakiś starszy facet z dwoma mniejszymi psami. Na szczęście nie obudziły one mojego jasnowłosego przyjaciela. Zmęczona, a także zrezygnowana zrozumiałam, że dalsze ślęczenie w krzakach nie ma większego sensu, poza tym zbliżał się wieczór, a słońce już dawno zaszło. Zawiedziona poczłapałam na kolację, zaś po zjedzeniu rzuciłam się na swoje łóżko niczym worek kartofli.







                Po przebudzeniu się dziewiątego dnia czułam się w miarę dobrze. Nie chciało mi się wymiotować, nie wypełniała mnie też żadna pustka, co było doprawdy miłą odmianą. Przeciągając się ospale, podreptałam pod okno, aby jak co rano wyjrzeć w „wielki świat” i zobaczyć czy przypadkiem nie zdarzył się cud i w okolicy działo się coś ciekawego. I oto nastał rzeczony cud, bowiem nieopodal naszego domu zmaterializował się tajemniczy blondyn mieszkający w sąsiedztwie. Biegał wraz z dwoma podejrzanie wyglądającymi psami i bawił się z nimi. Zanim uświadomiłam sobie, że były to te same kundelki, które dzień wcześniej widziałam na plaży z tamtym starszym mężczyzną minęło dobre kilka minut, w ciągu których non stop przyglądałam się poczynaniom swojego sąsiada. Patrząc na niego, wewnątrz mnie budziło się wiele ciężkich do opisania emocji. Zupełnie tak samo, jak tydzień temu, kiedy spoglądałam na niego z dołu plaży jak zamyślony stał na klifie. Obserwowanie go sprawiało mi przyjemność i wprawiało mnie w nietypowy, aczkolwiek błogi, melancholijny nastrój. Gdy tak biegał radośnie z dwoma pupilami był dla mnie niczym śnieżnobiały płatek jakiegoś kwiatu, może orchidei, tańczący z gracją na wietrze. Fruwał zwiewnie, objawiając swoją delikatność i wyjątkowość, a jedyne czego wówczas pragnęłam to uchronić go przed upadkiem.
                Obrazowanie własnych myśli przerwało mi pukanie do drzwi, zza których po chwili wyłoniła się uśmiechnięta od ucha do ucha ciotka Ellie.
                - Rozmawiałam z panią Sullivan, pamiętasz ją? - zapytała zaraz po tym, jak się przywitałyśmy. Oczywiście, że pamiętałam panią Sullivan, była zbyt sympatyczną i kochaną osobą, aby móc ją zapomnieć. Miała około sześćdziesiątki, w prawdzie był troszeczkę przy kości, ale nikt nie śmiał sobie z niej żartować, a to dlatego, że kobieta była powszechnie uważana za nadwyraz życzliwą i serdeczną osobę. Cechowała się niezwykłą uprzejmością i z każdym zawsze potrafiła znaleźć jakiś wspólny temat do rozmów, a gdy tylko wciągała cię w pogawędkę mogłeś być pewien, że nie wypuści cię ze swoich sideł nie prędzej niż po przynajmniej dziesięciu minutach wesołej paplaniny. Prowadziła także spożywczy w Riverchapel.
                - Jasne, Molly u niej pracowała – odpowiedziałam, spodziewając się co usłyszę w odpowiedzi.
                - Powiedziała, że zawsze przyda jej się jakaś pomocna dłoń. - Ellie posłała mi porozumiewawczy uśmiech będący jasnym znakiem. - Masz być u niej w sklepie jutro o ósmej.
                Podziękowałam cioci za pomoc i szczerze ucieszyłam się na tę nowinę bowiem lepszej pracy nie mogłam sobie wymarzyć. Pozostało jedynie odliczać godziny do pierwszego dnia i nastawić się na niego pozytywnie, co mogło się wydawać niełatwe, lecz widząc zachodzące powolutku zmiany, mogło się to udać, a raczej musiało się udać.



Tá go deimhin* - po irnaldzku znaczy "Tak, owszem"



________________________________________
                Dobry wieczór, wszystkim! Dziękuję ślicznie zarówno za cierpliwość, jak i za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale jak już wspominałam na Hesitate - studia.
                 Ja osobiście nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale jak zwykle mam nadzieję, że chociaż Wam się spodoba :D
                 Chciałam załadować nowy szablon, ale coś mi z nim opornie szło i jeszcze nie znalazłam "tego czegoś", więc wczas pozostanie to co jest teraz.
                Gorąco zachęcam do komentowania, bo jak wiadomo jest to wielka motywacja, a zarazem coś bardzo miłego i przyjemnego, kiedy czyta się opinie czytelników :) 
                Zdaje się, że to już wszystko ze spraw "organizacyjnych". 
                Pozdrawiam i do napisania! :D
                Meadow

PROSZĘ NAPISAĆ NAZWĘ JEŚLI KTOŚ CHCE BYĆ POWIADAMIANY NA TWITTERZE!


ask

27 komentarzy:

  1. Szczerze mówiąc śledzę Twoje poczynania na tym blogu od początku, ale z niewiadomych przyczyn nie mogłam się do niego przekonać. Po tym rozdziale stałaś się złodziejką... mojego serca :) Ale po kolei.
    Historia jest oryginalna i bardzo przyjemnie napisana. Lubię postać Darcy, jest taka ciekawa świata. Zupełnie jak ja. No i na tyle odważna żeby wdawać się w pisanie wiadomości z tajemniczym ktosiem :) Zaimponowałaś mi.
    Teraz będę z taką samą chęcią czytać oba Twoje opowiadania. Jestem bardzo ciekawa jak rozwiążesz sprawę z Duine ;p
    Co do Bena to bardzo miły z niego gość, ale nie chciałabym żeby Darcy za bardzo się w nim zadurzyła, bo przecież jej przeznaczeniem jest wyjść za autora wiadomości xD
    Nie mogę się doczekać następnych odcinków!
    Całuję <3
    Zapraszam do siebie: [gotta-be-you-darling]
    Informuj oczywiście :) @Gattino_1D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział <3
    Naprawdę super piszesz.
    Też mam nadzieję, że Darcy nie zadłuży się w Benie.
    Jestem bardzo ciekawa kiedy ona i "Duine" się spotkają, oby szybko.
    Chciałabym żeby już występował w opowiadaniu, nie tylko jako tajemniczy blondyn *_*
    Fajnie to wszystko wymyśliłaś.
    Teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kłamca! Najpierw rozbiłaś moje serce zawieszając, a teraz BUM i rozdział. Urgh.

    Darcy tak bardzo odzwierciedla mnie... ale znając moje szczęście gdybym odnalazła taką puszkę, właścicielem okazałby się 40-latek z łysiną zamiast ciacha z gitarą... Ewentualnie by nie żył. Na jedno w sumie wychodzi. No i nie lubię czytać starych romansów, może w tym tkwi problem?

    Ogólnie klimat tego opowiadania przypomina mi jak sama jeździłam do mojej babci na wieś i za każdym razem jak to czytam to mi się przypomina i mi smutno, bo już tam nie jeżdżę. I też za każdym razem jak szłam tam na spacery to liczyłam, że stanie się coś "magicznego", ale to nie Irlandia tylko Polska. Wake up and deal with it. ♥

    Wracając do tematu. Rozdział wyszedł świetnie, nie zauważyłam jakiejś znacznej różnicy oprócz tego, że akcja szybciej się dzieje, ale według mnie wyszło na plus, bo im szybciej się dzieje akcja tym szybciej w grono głównych bohaterów wkroczy Niall.

    @RebelKidsForeva na tt, ale już go chyba masz. :)

    xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie się tam rozdział podoba, zdecydowanie nie masz powodu do narzekań XD Ale że ja sama wiecznie marudzę i kręcę nosem nad swoimi historiami, to przecież nie będę tego zabrała komuś innemu :D
    "Wiedziałem, że ktoś to w końcu znajdzie" - omg! Gdybym ja coś takiego znalazła, to bym padła z wrażenia przy tej jaskini XD Tak się składa, że jestem tzw. romantyczną duszą, zawsze wyobrażam sobie takie rzeczy i chciałabym, żebym sama miała udział w podobnych wydarzeniach. Dlatego na miejscu Darcy zareagowałabym całkiem podobnie. Swoją drogą to urocze, że Pan Tajemniczy regularnie zaglądał, czy puszka jest na miejscu, czy też ktoś ją w końcu zabrał. Aż dziw, że te skarby przeleżały tam tyle lat, ale najwyraźniej w Ardamine musiała się znaleźć taka Darcy, której udało się na to napatoczyć. Moim zdaniem właśnie to jest przeznaczenie, a chociaż trudno o coś takiego, mimo wszystko w to wierzę.
    Kuźwa, jestem po prostu przekonana, że tą puszkę i list zostawił Niall, świetnie mi to do niego pasuje. Na razie pojawia się tutaj jedynie jako tajemniczy blondyn, który albo wychodzi na samotne spacery, albo dla odmiany wygłupia się z psami. W każdym razie stworzyłaś mu trochę otoczkę takiego zamyślonego, romantycznego, może nawet melancholijnego... I te wiadomości jakoś mi tak nim pachną XD Mam zresztą nadzieję, że to faktycznie on jest autorem tych wszystkich notek, a znalezione przez Darcy rzeczy należą do niego. To by dopiero było! W każdym razie bardzo ucieszył mnie widok rozentuzjazmowanej głównej bohaterki. Momentami zaczynałam się już o nią bać, była naprawdę przybita, taka pozbawiona energii, tymczasem ta mała przygoda nieco ją rozruszała. Chyba faktycznie potrzebowała czegoś takiego. Oby tylko Lauren nie odezwała się już do niej więcej, ta bezczelna idiotka potrafi zniszczyć każdy dobry nastrój -,-
    Gorąco kibicowałam Darcy, kiedy ta wreszcie podjęła decyzję nawiązania bliższej znajomości z Benem. Do samego końca się bałam, że dziewczyna stchórzy i ucieknie - w sumie niewiele brakowało - na szczęście Ben po raz drugi okazał się bardzo wyrozumiały, a przede wszystkim miły. Jak dotąd nie pojawił się w tym opowiadaniu na dłużej, ale muszę powiedzieć, że już obdarzyłam go ogromną sympatią. Niejeden chłopak - dziewczyna zresztą też - na jego miejscu olałaby sprawę, pomyślało sobie "to jakaś wariatka" i wróciło do swoich zajęć, tymczasem on jakby wyczuł, że Darcy ma pewien problem z nieśmiałością, która utrudnia jej kontakt z innymi ludźmi, dlatego zachęcił ją do dalszej rozmowy. Mądry z niego chłopak. Przyjemnie było patrzeć, jak dziewczyna stopniowo się rozluźnia i zaczyna się zachowywać zupełnie tak, jak dawniej. Niby to dopiero początek znajomości z Benem, ale on już ma na nią naprawdę dobry wpływ :) Wielka szkoda, że po nawiązaniu nici sympatii musiał akurat wyjechać, ale przecież wkrótce wróci, prawda? Wtedy Darcy będzie mogła z nim spędzić trochę więcej czasu. Jestem pewna, że się zaprzyjaźnią, o ile nie wyniknie z tego coś głębszego ;>
    W sumie całkiem dobry pomysł z tym podjęciem pracy. Co prawda ja sobie nie wyobrażam wyjazdu na wakacje spędzonego w robocie (głównie dlatego, że kocham się opierdalać, chociaż faktem jest, że po kilku dniach też zaczyna mnie trafiać szlag i muszę sobie znaleźć zajęcie), ale właściwie co tu się dziwić. Ardamine może ma ładne widoki, jest tam przyjemnie i spokojnie, jednak wciąż nudno. A dla kogoś takiego jak Darcy, która przeżyła spore rozczarowanie nie tylko ze względu na utratę stypendium, ale również przez dziewczynę, którą uważała za przyjaciółkę, praca może być faktycznie lekiem na tę całą apatię. Ciocia Ellie jak zwykle okazała się w tym wypadku pomocna. Praca w sklepie spożywczym to nic wielkiego, ale wszystko lepsze od wiecznej bezczynności czy czytania dennych romansideł.
    Kurde, naprawdę miałam nadzieję, że głównej bohaterce uda się przyczaić na tyle, żeby zobaczyć chłopaka, z którym wymienia te liściki! Albo w ogóle go nie było, albo jakimś cudem ją dostrzegł, głównie ze względu na zamieszanie, jakie robił wokół siebie Spine. Może następnym razem jej się powiedzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę lubię to opowiadanie za atmosferę, pachnie od niego wakacjami i zawsze się rozmarzę, jak czytam nowy rozdział XD Jestem ciekawa, co wydarzy się dalej, dlatego życzę weny i czekam niecierpliwie na piątkę <3

      Usuń
  5. Uwielbiam tą historię. ma taki wspaniały klimat!
    Jej, smutno mi że zmieniłaś szablon :( tamten był świetny.
    Rozdział bardzo fajny :D Jarałam się tymi wiadomościami od Duina (ja i tak wiem, żeto Niall :P) niż Darcy xD

    Dużo weny i oczywiście czasu ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się bardziej podobał poprzedni. Ale ten też jest fajny ;)

      Usuń
  6. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że na "Off the coast" pojawił się nowy rozdział. W sumie zawsze czekam na niego z niecierpliwością, tak samo jest w przypadku "The hesitate". A wiesz dlaczego? Bo niezaprzeczalne jest, iż masz ogromny talent i pisząc kolejne odcinki swoich opowiadań w 100% zaciekawiasz każdego czytelnika i zdecydowanie działasz na emocje :)
    A teraz odnośnie tego rozdziału. Otóż powiem ci, że jest genialny i nie waż mi się więcej mówić, że jest inaczej i jestem pewna, iż inni czytelnicy potwierdzą moje słowa.
    Podoba mi się to, że Darcy powraca do "starej" siebie i ponownie otwiera się na innych. Lubię też Bena, bo dziwne zachowanie panny Sheehan, które jest łudząco podobne do mojego w momencie, kiedy ma ona z nim porozmawiać, wcale go nie odstrasza. Oj tak, lubię go za to. Nawet bardzo i przyznam szczerze, że w chwili kiedy zaproponował jej czyszczenie konia sama chciałabym się znaleźć na miejscu naszej kochanej Darcy.
    Ach! No i te liściki z tajemniczym Irlandczykiem... Dlaczego mnie nie może przytrafić się taka przygoda? Chcę ci powiedzieć, że jestem pełna podziwu, ponieważ nigdy nie wpadłabym na to, aby takowy wątek zamieścić w swoim opowiadaniu. Jestem pod wrażeniem, serio.
    Jestem też bardzo ciekawa jak potoczy się dalej "znajomość" z nieznajomym romantykiem no i Benem, rzecz jasna.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Siemka, w końcu się pojawiam. Wybacz, że tak późno, ale w ostatnich dniach wolnego dopadło mnie potworne lenistwo! Nie ukrywam, że bardzo czekałam na rozdział, więc wciąż się cieszę ^^
    A więc z początku niewinne pozostawianie krótkich wiadomości przez nieznajomego, przerodziło się w obustronną korespondencję. Widać, że chłopak miał ogromną nadzieję, iż ktoś w końcu znajdzie to miejsce w jaskini i przeczyta krótkie liściki. Chyba obojgu sprawia to dużą radość, choć jak stwierdziła Darcy trochę ta przygoda ją nudzi. Ale w sumie się nie dziwię. Wiadomo, że lepiej zawsze jest spotkać się z kimś twarzą w twarz, porozmawiać. Zapewne każde z nich chciałoby zobaczyć swojego rozmówcę. Ale zaś z drugiej strony taka tajemnica powoduje większą ekscytację, no przynajmniej ja tak to odczuwam. Chodziłabym jak na szpilkach, czekając na kolejną wiadomość od nieznajomego. A ten jeszcze odpisuje po kilku dniach. Również zastanawiam się czy robił to celowo, czy po prostu miał jakieś ważne sprawy do załatwienia. W każdym bądź razie, jako że uwielbiam takie romantyczne wątki, cieszy mi się mordka, za każdym razem, kiedy Darcy zmierza do jaskini i odczytuje kolejne informacje.
    Ben wydaje się być naprawdę sympatycznym chłopakiem, dlatego miałam nadzieję, że dziewczyna jednak zdecyduje się na jakąś dłuższą rozmowę z nim i bardzo chciałam, żeby tym razem przezwyciężyła swój strach i wstydliwość. I... JEST. Udało się! Chociaż w zasadzie po bardzo krótkiej wymianie nieprzemyślanych zdań, Darcy chciała sobie pójść, ale na szczęście Ben ją zatrzymał i zaproponował jakieś zajęcie. Przynajmniej mogli spędzić ze sobą trochę czasu, co bardzo mnie cieszy. Osobiście kibicuję tej znajomości!
    Darcy szuka pracy na ostatnie 3 tygodnie? Czemu nie wpadła na to wcześniej? Co za dziewczyna! Ale jak widać jakieś zajęcie się znalazło i przynajmniej będzie mogła coś zarobić, ale przede wszystkim, oderwie się od tej nudy, czytania banalnych romansów oraz ciągłego rozmyślania o tajemniczym nieznajomym z jaskini. Ciocia Ellie po raz kolejny okazała się pomocna, w ogóle fajna z niej kobieta, darzę ją wielką sympatią, serio.
    BLONDYN? Czyżbym myślała o tym, o kim myślę? No nie widzę innej opcji! Nie mogę się doczekać, kiedy Niall wkroczy już do akcji i będzie go baaardzo dużo tutaj. I oczywiście liczę na to, że to właśnie on jest tym tajemniczym nieznajomym. To takie Horanowe.
    Czekam na rozdział kolejny, kochana, dużo weny i wszystkiego, kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Super rozdział!!! Czekam nn!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział jak zwykle wspaniały /żadna nowość/ Mam nadzieję, że kolejny pojawi się trochę szybciej!

    OdpowiedzUsuń
  10. Z ogromnym utęsknieniem i zniecierpliwiona czekałam na ten rozdział. I doczekałam się. Myślę, że powinnaś być z niego w jakimś stopniu zadowolona, bo nie jest zły. Mi bynajmniej się podoba. Niezmiernie ucieszyłam się widząc, że Dracy i nie znajomy zaczęli ze sobą korespondencje, to może być coś co również ponownie prawdopodobnie otworzy ją na ludzi.
    Ben wciąż wydaje się być miłą osobą i myśli o jakiś innych podejrzeniach zaczynają zanikać. Przynajmniej porozmawiała z kimś, a nie tylko zadręczała się w swoich własnych myślach.
    No i tajemniczy blondyn, który znów przewinął się przez wioskę, dla mnie jest najbardziej intrygującą osóbką, przez sposób w jaki go opisujesz.
    Ciesze się, że Dracy dostała pracę, może też tam pozna kogoś fajnego.
    Mój tt: @Reniferowa :)x
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Doprawdy nie wiem czemu nie trafiłam tutaj na samym początku. Zazwyczaj od razu znajduję dobre opowiadania. A to jest więcej niż dobre. Zakochałam się niemal od razu. W bohaterach, w fabule, w opisach i dialogach. Nie ma tu rzeczy, której bym nie polubiła, a to rzadkość, bo z reguły trudno mnie czymś zadowolić. Dlatego raczej nie będę się rozpisywała, bo byłyby tu tylko pochwały. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, by dowiedzieć się czegoś o tym blondynie. Bardzo mnie zaciekawił.
    Powodzenia w pisaniu i czekam! :)

    http://lunatic-fanfiction.blogspot.com/

    PS. Sama robiłaś szablon? Jest śliczny. x

    OdpowiedzUsuń
  12. Co by tu napisać? Zacznę od początku. Wczoraj -a raczej dzisiaj- nie mogłam zasnąć i latałam tak po różnych blogach, w ten sposób znalazłam Twojego bloga. Było już koło 02:30, gdy zaczęłam czytać. Na początku myślałam, że będzie to jedna z wielu powtarzanych przez większość "pisarek" fabuł. Uszczęśliwiłaś mnie prawie tak samo jak zaskoczyłaś. Właśnie tego mi brakowało. Nowości. Opowiadania, które będzie odstawać. Czegoś ciekawego, co naprawdę mnie zainteresuje i jednocześnie nie będzie "kopią". Nie wiem jak to możliwe, że obserwatorów jest 34 (zaraz będzie 35, bo się dodam xd) podczas gdy opowiadania na dużo niższym poziomie mają ich więcej... Ugh, wolę się nad tym nie zastanawiać.

    Rozdział był cudowny! Gdy dowiedziałam się, że kolejny będzie tak późno po prostu umarłam. Jednak rozumiem, że masz też własne obowiązki. Pozostało czekać! Weny!

    OdpowiedzUsuń
  13. Nominowałam Cię do Liebster award :) http://danger-niall-horan-fanfiction.blogspot.com/2014/02/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  14. piękny rozdział :33 Nie mogę się doczekać następnego :))

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo lubię tą historię. Ten panujący klimat w małej miejscowości jest naprawdę niezwykły. Sama fabuła opowiadania bardzo się wyróżnia na tle innych.
    Ciesze się, że Darcy małymi kroczkami otwiera się na ludzi. Wierzę, że z chłopakiem od tych listów nawiąże dłuższą i niesamowitą znajomość. Nareszcie porozmawiała z Benem, szkoda, że jednorazowo, bo ten zaraz musiał wyjechać. Ale chyba nie powinna się dłużej nudzić, skoro ciotka znalazła jej pracę...
    Przepraszam za taki krótki komentarz, ale powoli nadrabiam zaległości:(
    Rozdział świetny, jak zawsze. Pozdrawiam i życzę weny!<3

    OdpowiedzUsuń
  16. Zostałaś nominowana do Libster Blog Award. Więcej info na: http://beautyandthebeast-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten blog jakoś bardziej do mnie przemawia niż The Hesitate dlatego właśie tu nominuję cię do Liebster Award ;)
    http://just-like-a-mirror.blogspot.com/2014/02/rozdzia-9-nie-ma-tego-zego-i-liebster.html

    OdpowiedzUsuń
  18. Trochę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się nadrobić wszystkie rozdziały. Chociaż nie ma pojęcia dlaczego tak długo zwlekałam. Zobaczyłam Nialla i pomyślałam: "może jednak nie..", więc teraz zostaje mi tylko pluć sobie w brodę, ponieważ wydaje mi się, że właśnie na taką historię czekałam. Niebanalną i tajemniczą. Tak jak każdy chyba tutaj podejrzewam do kogo należy ta puszka, ale udam, że jednak nic o tym nie wiem i poczekam na ten moment zaskoczenia.
    Co do całości to mam wrażenie jakbym czytała książkę. Początek jak to zwykle bywa nie zachęca, jednak po prologu pomyślałam, że tu może się coś dziać. Taka porażka, jako moment napędzający do działania główną bohaterkę, jest bardzo ciekawa i niespotykana, bo zazwyczaj to właśnie główna bohaterka, albo ma tak doskonałe życie, że aż miód spływa z każdego zdania, albo takiego pecha, że nic nie może jej w życiu wyjść, póki nie spotka właśnie kogoś.. w tym wypadki Nialla, bo to właśnie jego biorę pod uwagę. Ben - jest Benem. Nie pasuje mi do tej roli.
    Jeszcze zanim skończę napiszę, że podoba mi się również to, iż zamiast łatwego i prostego rozwiązania prowadzisz tę historię w sposób bardzo oryginalny. Już dawno znudziłoby mi się takie coś, a tu nawet spodobało mi się to jak opisałaś zabawę psa z falami. :D
    Buziaki Morgan Jade. xoxo

    A i jeszcze zapomniałabym! @morgan_jjade <-- też proszę o informację.

    OdpowiedzUsuń
  19. Troche nie rozumiem dlaczego tu jest tylko 20 komentarzy, bo pod tak ZAJEBISTYM opowiadaniem powinno być przynajmniej 40 xD
    Serio, świetnie piszesz i mam nadzieje, że czyta cię o wiele, wiele więcej osób niż tu jest komentarzy ;)

    Życze duuużo weny i niecierpliwie czekam na nexta :**

    OdpowiedzUsuń
  20. Hej dawno nic tutaj nie było. Pojawi sie coś jeszcze? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno się pojawi. Bloga nie porzuciłam ani nie zawiesiłam. Rozdział juz prawie gotowy i wydaje mi się, że za kilka dni już go dodam :)

      Usuń
  21. O ku**a mać! Jejku, naprawdę przepraszam za słownictwo, ale wpadłam tutaj zupełnie przypadkowo i skusiłam się na przeczytanie rozdziału, i normalnie szczęka mi opadła.
    Oddaj mi choć trochę talentu, proszę no! Bardzo, ale to bardzo ładne opisy, przyjemny i lekki styl pisania, a pomysł no po prostu powala. Należą Ci się wielkie brawa za tak świetnie wykonaną ''robotę''. Ostatnio mam ogromną fazę na Nialla, więc po przeczytaniu tego opowiadania byłam wniebowzięta, bo Horan ma tutaj swoją rolę!
    Postaram się pod kolejnym rozdziałem skomentować już tak konkretnie na temat danego rozdziału, bo teraz nie mam do tego głowy, a musiałam coś napisać, dać znać, że jestem i się podniecam, że tak to ujmę.
    Zdecydowanie zostaję na tym blogu i wyczekuję nowego rozdziału. Tak w ogóle, to świetny szablon. ;)
    xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za taki miły komentarz!!! :D

      Usuń
  22. CZEKAM NIECIERPLIWIE. WIEDZ. <3

    OdpowiedzUsuń
  23. Więc jednak nie skomentowałam. A to dziwne, bo czwóreczkę nadrobiłam już jakiś czas temu. No więc, podoba mi się, że Darcy ma kontakt z tajemniczym nieznajomym, przynajmniej ma szanse dowiedzieć się kto to taki i mam dziwną pewność, że sam właściciel skarbu jakoś wyniuchał kim jest ów tajemnicza dziewczyna. Ale czy to Ben? Nie wydaje mi się. Swoją drogą, bardzo jest miły, ale mnie interesuje ten tajemniczy blondyn <3

    OdpowiedzUsuń