23 stycznia 2015

Rozdział 11: Fala optymizmu





Polecam posłuchać irlandzkiej muzyki podczas czytania, wprawi Was w nastrój końcówki odcinka :)






          
Biała tabliczka z czarną obwódką i równie czarnym napisem Glendoyne ukazała się moim oczom, gdy zbliżyliśmy się do małego rozdroża, wokół którego rosły idealnie zielone krzaki i jakieś niewielkie drzewa. Louis skręcił w lewo, w jeszcze węższą drogę niż ta prowadząca z Ardamine do wsi obok, do której właśnie wjechaliśmy. Było bardzo ciemno, pole widzenia ograniczało się do kilku metrów przed nami oświetlonych przednim światłem skutera chłopaka. Czułam, że powoli dojeżdżaliśmy na miejsce w związku z czym zaczęłam się odrobinę denerwować. Po krótkiej chwili relaksu, jaką była dla mnie ta kilkuminutowa podróż z wiatrem we włosach, wróciłam na ziemię i zdałam sobie sprawę, że kolejne godziny miałam spędzić w towarzystwie zapewne pijanej już młodzieży, pośród ludzi, których nie znałam, a najdziwniejsze w tym było to, że właściwie miałam na to ochotę. Chciałam się jakoś przemóc, chciałam pobyć wśród innych. Nie wiedzieć czemu, odnosiłam wrażenie jakby ten wypad miał poprawić moje samopoczucie. Zresztą sama przejażdżka z Louisem była świetnym zwiastunem tego, co mogło się wydarzyć na tej imprezie.
            W pewnym momencie chłopak zaczął zwalniać, mimo że wciąż otaczały nas zarośla, lecz ku mojemu zdziwieniu, nagle dostrzegłam migające między gałęziami światła, a wraz z buczeniem silnika przeplatały się inne dźwięki. Jakby szum fal i jakiś bliżej nieokreślony hałas. Wychyliłam się lekko w bok, by przyjrzeć się lepiej widokowi w oddali i wtedy wyjechaliśmy na piaszczystą dróżkę prowadzącą na… plażę. Impreza na plaży? Kompletnie nie brałam tego pod uwagę. Myślałam, że jakiś ich znajomy miał wolny dom i jedziemy na domówkę, spodziewałam się co najwyżej zabawy w ogrodzie, ale nie na plaży. A już na pewno nie spodziewałam się tylu ludzi.
            Brunet zatrzymał swój pojazd przy samym końcu dróżki, a ja nie odczekując ani chwili, trzymając się jego ramion, zeszłam na ziemię i zaczęłam się rozglądać po okolicy. Plaża była wielka, zupełnie inna niż ta w Ardamine. Było tu znacznie mniej skał, a jedyny klif w pobliżu, nie dość, że był niski to znajdował się naprawdę spory kawałek od samego wejścia na plażę. Nigdy wcześniej tu nie byłam, mimo że było to tak blisko domu wujków. W ogóle słabo znałam ten rejon, jak na osobę odwiedzającą rodzinę dość często w dzieciństwie.
            Jakieś dobre kilkanaście metrów od brzegu rozpalone zostało pokaźnych rozmiarów ognisko, a wokół niego leżały podłużne kłody, na których siedziało kilka osób. Oprócz nich po całej plaży rozproszyło się sporo innych, zarówno większych, jak i mniejszych grupek. Na pierwszy rzut oka razem było tam około trzydzieści osób i wszyscy wyglądali młodo, nie sądzę, aby ktokolwiek z nich przekroczył trzydziestkę, a niektórych podejrzewałabym nawet o nie przekroczenie osiemnastki.
            Spory kawałek od ogniska stało auto, którym jechała paczka Louisa, gdy zaskoczyli mnie na drodze. Przednie drzwi otwarte były na oścież, a ze środka wydobywała się muzyka, choć z takiej odległości ciężko było stwierdzić jaka piosenka aktualnie zabawiała dziewczyny tańczące przed samochodem.
            To wszystko było takie… Normalne, a zarazem wydawało mi się być w pewnym sensie magiczne. Było w tym coś, co sprawiło, że odnalazłam w tym pewną wyjątkowość. Mimo, że nie była to moja pierwsza impreza nad morzem, już po samym przyjechaniu wiedziałam, że z całą pewnością będzie inna. Lepsza. Ta cała atmosfera, gwar rozmów, zapach spalonego drewna unoszący się wraz z dymem, śmiechy. Stałam w miejscu i zauroczona wpatrywałam się w to, co działo się na plaży jak w obrazek.
            - Mogę? – Z amoku wyrwał mnie głos mojego towarzysza, wskazującego na kask, który wciąż trzymałam w ręce. Od razu mu go podałam i znów zaczęłam spoglądać na to, co rozgrywało się nieopodal. – Tędy – powiedział chłopak po krótkiej przerwie i dotykając delikatnie moich pleców, wskazał mi kierunek, w jakim mieliśmy podążyć. Gdy tylko doszliśmy do plażowego piasku, zaczęłam stawiać kroki z ogromną uwagą, żeby uniknąć piaskowego potopu w butach. Na szczęście Louis cały czas patrzył przed siebie, dzięki czemu uniknęłam kolejnych chichotów.
            - Ach, zapomniałem się przedstawić! – zawołał nagle, burząc moje skupienie. Wystarczyła sekunda nieuwagi, abym poczuła okropny dyskomfort, jaki zapanował moich trampkach. – Louis – dodał szybko, wyciągając rękę w moją stronę, a ja bez wahania ją uścisnęłam i mruknęłam ledwo słyszalne „Miło mi”. Szybko obudził się z najważniejszym punktem zawierania nowych znajomości. Gdyby nie ciocia, wyczekiwałabym tego w nerwach, sama nie potrafiąc zapytać go o imię.
            Im bliżej ogniska byliśmy, tym mocniej się denerwowałam. Jakże złudne było wrażenie, że dam sobie radę podejść do tego bezstresowo. Moje dobre chęci nie najlepiej współgrały z moim organizmem, który wciąż reagował dość panicznie w sytuacjach takich, jak bycie głównym obiektem w jakimś licznym gronie, czym miałam się stać w przeciągu kolejnych sekund. Prawdopodobnie. Wolałam przyjąć taką opcję i czym prędzej wymyślić jak się zachować, gdy wszyscy skupią na mnie swój wzrok. Właśnie. Wszyscy. Bez wahania rozpoznałam wśród tych ludzi trójkę, która towarzyszyła Louisowi tamtego wieczoru pod zegarem. Siedziało z nimi jeszcze trzech chłopaków, a jeden z nich wydał mi się podejrzanie znajomy, choć w pierwszej chwili nie mogłam sobie przypomnieć skąd go kojarzę, lecz kiedy stanęliśmy tuż przy ognisku mogłam się mu lepiej przyjrzeć i wtedy do głowy wpadła mi scena sprzed kilku godzin, kiedy to ten sam chłopak wyszedł ze sklepu Tottenmore’a po zamknięciu. Serce zabiło mi szybciej, gdy jego wzrok spoczął na mnie na ułamek sekundy, a fakt, że mógł być on Duinem sprawił, że mój stres awansował na znacznie wyższy poziom. Nie miałam żadnej pewności, że to z nim pisałam te pseudo listy, ale to prawdopodobieństwo wystarczyło, żebym zaczęła zachowywać się nienaturalnie za sprawą nerwów.
            - Hej, ludzie! – zawołał Louis, gdy tylko podeszliśmy. – To jest Darcy – wskazał na mnie ręką niczym najznakomitszy prezenter, a jego znajomi – zupełnie tak, jak się spodziewałam – skupili się na mojej osobie. Uśmiechnęłam się niemrawo, z całych sił starając się zatuszować rosnące we mnie napięcie, ale świadomość, że mogłam przebywać właśnie w towarzystwie Duina robiła swoje. Wszyscy, jak przedszkolaki krzyknęli na swój sposób „Cześć, Darcy”, co odrobinę mnie rozluźniło, ponieważ pokazali tym, że wcale nie byli do mnie źle nastawieni, czego się obawiałam. – Darcy, – zwrócił się do mnie Louis, przejmując w pełni rolę gospodarza. – ten nieziemsko przystojny młodzieniec to Liam – wskazał na chłopaka siedzącego najbardziej z brzegu. Był to ten sam, którego sympatyczna aparycja uspokoiła mnie nieco podczas zderzenia przy zegarze. – Dama obok zwie się Dina – kontynuował przedstawianie, tym razem wskazując na siedzącą zaraz obok Liama, wyglądającą równie przyjaźnie, co on dziewczynę, która od razu pomachała do mnie jakby z ekscytacją. – Blondyneczka to Harriet, – Trzecia z kolei osoba dzień wcześniej pokazała mi się chyba z najgorszej możliwej strony. Nadal miałam w głowie jej obraz, gdy mnie zaczepiła, więc byłam gotowa na kolejną dawkę takiej lekceważącej postawy i braku jakiejkolwiek przychylności, lecz dziewczyna bardzo mile mnie zaskoczyła. Gdy Louis wypowiedział jej imię, uniosła w górę swoją butelkę z piwem i z nikłym, aczkolwiek zdecydowanie niewymuszonym uśmiechem skinęła głową na przywitanie. Pierwsze co przeszło mi przez myśl to, że w kontaktach z nią powinnam zachować ostrożność i wyczucie, żeby nie przekroczyć pewnych granic zbyt szybko, ale przynajmniej mogłam być pewna, że moja obecność jej nie przeszkadzała. – a reszty tych frajerów nie musisz zapamiętywać – zakończył Louis z głupkowatym, jak już zdążyłam zauważyć – charakterystycznym dla niego – uśmieszkiem, a jego trzej koledzy wielce oburzeni zaczęli coś wykrzykiwać, to po angielsku, to po irlandzku. Jeden z nich rzucił w niego nawet jakąś pustą plastikową butelką, ale Louis miał niezły refleks i w porę obrócił się, a przedmiot uderzył w jego plecy i upadł na piasek.
            - Zachowuj się, Simon, chyba nie chcesz jej wystraszyć? – burknął wielce teatralnie, ale marnie mu to wyszło. – Dopiero co przyszła!
            - Na jej miejscu prędzej wystraszyłbym się twojej twarzy, Tomlinson, niż moich czułych słów do ciebie – odparł rozbawiony Simon, którym okazał się być mój kandydat na Duina. Swoja ripostą wywołał śmiech wśród reszty, a nawet i u mnie. Z jednej strony przypominał odrobinę mojego korespondencyjnego kolegę, z drugiej natomiast coś mi w nim nie pasowało, ale nie wiedziałam co dokładnie. Patrząc na niego, odnosiłam wrażenie, że to faktycznie mógł być on, a im dłużej na niego spoglądałam i im dłużej o tym rozmyślałam, tym mocniej w to wierzyłam. Tak bardzo chciałam go odnaleźć, że być może doszukiwałam się jego cech na siłę w chłopaku, którego obecność w rybnym zawsze mogła być najzwyklejszym zbiegiem okoliczności. Nic nie mogłam na to poradzić. Każdy podejrzany wymagał obserwacji, inaczej do niczego bym nie doszła.
            - Akurat szłam po piwa, pójdziesz ze mną? – Usłyszałam przyjazny dla ucha, słodki głos Diny, która pojawiła się przy mnie, kiedy zatopiłam się we własnych myślach. Zerknęłam na nią, powracając na ziemię i bez zbędnych zastanowień zgodziłam się z nią przejść. Sam fakt, że już na samym początku zaproponowała mi cokolwiek, potwierdzał moje przypuszczenia co do jej osoby. Wystarczył jeden uśmiech i sposób, w jaki wypowiedziała swoją propozycję, aby zauważyć to szczere ciepło bijące od jej osoby.
            - Jesteś tu pierwszy raz? – zagadnęła ochoczo, patrząc na mnie wyczekująco. Wyglądała na ciekawską, ale nie wścibską.
            - Nie, przyjeżdżałam czasami do wujków jak byłam młodsza.
            Domyślałam się, że była to taka mała inicjacja dla rozmowy, która miała się między nami rozwinąć i o dziwo, nie przeszkadzało mi to ani trochę.
            - Czyli dobrze znasz okolicę? – zapytała, kierując się w stronę samochodu.
            - Tylko Ardamine i część Riverchapel – przyznałam bez ogródek. Nigdy jakoś specjalnie nie interesowała mnie ta okolica. Wystarczyło mi, że wiedziałam jak dojść na plażę i gdzie mogłam swobodnie jeździć konno.
            - Nie martw się, z nami się nie zgubisz – zapewniła mnie, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
            - Wszyscy mieszkacie w Riverchapel? – przerwałam krótką ciszę, jaka między nami zapadła, nie dlatego że mnie krępowała, tylko dlatego że naprawdę byłam tego ciekawa.
            - Nie. – Pokręciła głową. – Tylko Lou mieszka w mieście. Ja, Harriet i Liam jesteśmy stąd, z Glendoyne – wyjaśniła, wciąż nie tracąc tej całej otoczki uprzejmości. Dina w istocie była czarująca, miła i sympatyczna, była zupełnie taka, jakie sprawiała wrażenie. Wypisz, wymaluj, w jej przypadku okładka perfekcyjnie przedstawiała treść książki.
            Zatrzymałyśmy się na tyłach pick-upa Louisa, aby wziąć z bagażnika zgrzewki z piwami, których notabene było tam całkiem sporo. Najwyraźniej składowali tam cały asortyment zgromadzonych na plaży ludzi, bo z tego, co pamiętałam, gdy zostałam zaczepiona w drodze powrotnej do domu, wówczas Harriet trzymała na siedzeniu tylko niewielki karton pełen butelek. Swoją drogą zastanawiałam się dlaczego akurat Dina zdecydowała się przyjść po kolejną porcję alkoholu, skoro była taką drobną osóbką. Nie da się ukryć, że nie wyglądała na wyjątkowo silną osobę, a ów zgrzewki do najlżejszych nie należały. Kiedy sięgałam jedną z nich z głębi bagażnika, pożałowałam nadciągających minut w męczarniach, ale nie zamierzałam się wycofywać. Gdy szukałam odpowiedniego sposobu, jakiego mogłabym użyć, żeby jakoś w miarę wygodnie donieść piwa do ogniska, ktoś z daleka wykrzyczał dość głośno imię Diny. Moją pierwszą myślą był fakt, że lada chwila zjawi się przy nas kolejna osoba do kolekcji, a zapamiętanie tylu imion za jednym zamachem nie było zbyt łatwe. Gdyby nie to, że jako tako kojarzyłam Simona i paczkę Louisa, nie udałoby mi się zapamiętać ich imion tak szybko. Z całą pewnością nie raz bym się pomyliła.
            - Już idę! – odkrzyknęła Dina, machając ręką do skąpo ubranej blondynki i z przepraszającym wyrazem twarzy odwróciła się moją stronę, nie zdając sobie sprawy, że właściwie byłam jej wdzięczna, że nie naraziła mnie na zawarcie następnej znajomości, która zapewne nie wniosłaby do mojego życia niczego specjalnego. – Przepraszam – zaczęła nieśmiało, widać, że było to dla niej trochę niezręczne zostawiać mnie tak samą, skoro sama mnie tu ze sobą pociągnęła, z tym że ja nie miałam nic przeciwko. – Muszę coś załatwić. Dasz sobie radę?
            - Pewnie – odparłam jak najbardziej przekonywującym tonem. Dina jeszcze raz posłała mi przepraszający uśmiech i odeszła, a ja spojrzałam zrezygnowana na ciężką zgrzewkę browarów i odetchnęłam ciężko, łapiąc ją. Pierwsze kroki nie były najgorsze, mimo piasku, który dokuczliwie wpadał mi do trampków i wzmagał dyskomfort, jednak po jakichś trzech metrach zaczęłam odczuwać ból w okolicach nadgarstków. Zaklęłam pod nosem i poprawiłam karton, żeby mi nie spadł, co prawie skończyło się zderzeniem z jakąś dziewczyną, która na szczęście w porę się odsunęła.
            - Widzę, że śmiało mogłabyś pomagać mi z jajkami. – Usłyszałam za sobą znajomy mi głos, na dźwięk którego omal nie dostałam zawału. Przystanęłam na moment, aby bezpiecznie obrócić się na boki i sprawdzić z której strony zaszedł mnie mój sąsiad. Na widok pogodnej twarzy Nialla po prawej, moje serce tradycyjnie przyspieszyło tempa. Zaparło mi dech w piersiach i nie wiedząc co odpowiedzieć na jego zaczepkę, rzuciłam zawstydzona:
            - Cześć!
            - Cześć! – Znów mnie przedrzeźnił z głupkowatym śmiechem i gdyby nie jego nagłe pojawienie się znienacka, zapewne zestresowałabym się tą rozmową jeszcze bardziej. Byłam totalnie wyrwana z kontekstu i potrzebowałam choćby krótkiej chwili, aby dojść do siebie i przyswoić oraz zaakceptować jego obecność. – Daj, pomogę ci – zaoferował i już wyciągał ręce, aby odebrać ode mnie pudło, ale szybko zareagowałam i odwróciłam się do niego plecami, żeby mu to uniemożliwić. Dopiero po fakcie pomyślałam jak durnie musiało to wyglądać.
            - Nie, nie, poradzę sobie – powiedziałam niby stanowczo, choć w gruncie rzeczy bardziej niepewnie zabrzmieć nie mogłam, nic zatem dziwnego, że wywołałam u niego ten uroczy chichot.
            - Daj spokój – ciągnął nieugięty. Chyba uraziłabym jego męską dumę, gdybym nie pozwoliła mu ponieść tej zgrzewki, dlatego próbował mnie przekonać. – Zobacz jak to fatalnie wygląda – zaczął swoją próbę wyperswadowania mi mojego aktu samodzielności. – Młody, silny, przystojny chłopak idzie sobie beztrosko obok biednej, drobnej damy, ledwo dającej sobie radę z tym, zapewne baaaardzo ciężkim kartonem – zakończył, spoglądając na mnie sugestywnie z jedną uniesioną brwią, a ja na ułamek sekundy zapomniałam o Bożym świecie. Zatapiając się coraz głębiej i głębiej w odmętach jego pięknych, niebieskich oczu, jedyne o czym myślałam to to jak cudownie wyglądał. Miał na sobie luźną, szarą koszulkę, a na nią zarzuconą koszulę w granatowo-czarną kratę, zaś na nogach miał ciemne spodnie i tak, jak ja – czarne trampki. Do tego te jego roztrzepane, blond włosy. Ale nie tylko to składało się na jego wyjątkowo atrakcyjny wygląd, sama jego postawa i to, że wciąż był wesoły sprawiały, że odbierałam go w taki, nie inny sposób.
            - Faktycznie… - mruknęłam jak zahipnotyzowana, po czym błyskawicznie mrugnęłam i spojrzałam w piasek, uzmysławiając sobie, że właśnie na głos potwierdziłam, że chłopak w moim mniemaniu był przystojny. To z całą pewnością była wypowiedź pułapka.
            Zadowolony Niall przejął karton z piwami i ruszyliśmy w stronę ogniska. Chłopak nie dał mi ani chwili na przemyślenia bowiem od razu kontynuował naszą rozmowę, nie dając mi odetchnąć.
            - Nie spodziewałem się ciebie tutaj – rzucił prosto z mostu, a ja w pierwszych sekundach nie miałam pojęcia co takiego miał poprzez to na myśli. To moje niezbyt miłe zachowanie skłoniło go do wniosku, że stronię od towarzystwa innych ludzi, czy też według niego nie wyglądałam na jakąś szaloną imprezowiczkę? Gdyby tylko wiedział choćby część z rzeczy, jakie robiłam ze swoimi znajomymi z Dublina, złapałby się za głowę i pomyślałby, że żartuję.
            - Zdarza mi się czasem zaskakiwać innych – odpowiedziałam nieco zarozumiałym tonem, zachowując się zupełnie tak samo jak wtedy, gdy spotkałam go przy jaskini, ale nie wybiłam go tym z rytmu. Jak zwykle był gotowy na każdą ewentualność.
            - Zawsze tak miło? – Odwrócił się do mnie i posłał chytry uśmieszek, na który zareagowałam jak typowa ja – zaniemówiłam. Los w tym przypadku był dla mnie nad wyraz łaskawy, ponieważ sprowadził na moją drogę ratunek w postaci jakiegoś młodzieńca, którego imienia nie było dane mi poznać.
            - Siemanko, Niall! – zawołał jeden z chłopaków siedzących przy ognisku, gdy byliśmy już na miejscu, dzięki czemu nie musiałam w popłochu szukać odpowiedzi na pytanie Horana. Byłam nim nieco zakłopotana. Co prawda nie był to komplement górnych lotów, ale mimo wszystko był to komplement… Od niego.
            - Witam, panowie. – Blondyn, jak to miał w zwyczaju, popisał się swoimi wybitnymi zdolnościami aktorskimi poprzez eleganckie przywitanie się z kolegami, po czym odłożył na ziemię karton z zapewne wyczekiwanym przez nich alkoholem.
            - Widzę, że poznałeś już nasza nową koleżankę – zagadnął Louis, spoglądając na mnie.
            - Właściwie to poznaliśmy się wcześniej- odparł zgodnie z prawdą i rzucił kumplowi piwo. Louis rzecz jasna złapał je bez większego problemu i zaraz po otworzeniu go zapalniczką, zaczął wypytywać Nialla w jakich okolicznościach „miał zaszczyt” mnie poznać, z czego rozwinęła się między nimi konwersacja, która w błyskawicznym tempie przeszła na inny temat, zupełnie nie związany z nami. Usiadłam zatem na kłodzie naprzeciw nich, zajmując miejsce zaraz obok Liama i przez jakiś czas bardzo umiejętnie podsłuchiwałam, ale kiedy doszła do nas Dina z jakąś dziewczyną zrobiło się jeszcze głośniej i nie byłam w stanie wychwycić słów chłopaków.
            Nagle poczułam szturchnięcie w ramię, więc odwróciłam się w stronę sprawcy.
            - Nie pijesz nic? – zapytał Liam bardzo zdziwiony faktem, że tak po prostu sobie siedziałam i ani nie piłam, ani nie przyłączyłam się do żadnej grupki. Chcąc uniknąć tsunami pytań, postawiłam na improwizację i po szybkim zbadaniu sytuacji, złapałam za butelkę chłopaka. Moja spontaniczność zaliczała się do zdolności, które doprowadzały mnie prosto do niezręcznego położenia.
            - Już piję – oznajmiłam, po czym zaczerpnęłam naprawdę porządnego łyka. Tak długo nie piłam żadnego alkoholu, że na smak piwa nieznacznie się skrzywiłam, co naturalnie rozbawiło mojego towarzysza. Zanim przyjechałam na tę plażę przeszło mi przez myśl, że w końcu będę musiała się czegoś napić, ale nie planowałam przerywać tej prawie trzymiesięcznej przerwy w taki gorączkowy sposób. Wcześniej nie miałam ochoty na piwo, drinka czy cokolwiek innego z wysokim procentem na etykiecie. Kiedy jeszcze niekiedy wychodziłam z domu po ogłoszeniu wyników konkursu o stypendium, zwykle odmawiałam, gdy proponowano mi alkohol i zmywałam się czym prędzej do domu, a później nawet nie myślałam o imprezach. Nie miałam potrzeby upicia się jak niegdyś i spędzenia ze swoją paczką całej nocy, szwędając się po klubach. A teraz, siedząc wśród kompletnie obcych mi ludzi, wreszcie naszła mnie ochota na to, by poczuć się jak dawniej.
            - Spokojnie, Úrma, zaraz ci otworzę nowe – zaśmiał się radośnie, a jego policzki podniosły się tak bardzo, że jego oczy stały się prawie że niewidoczne. Był wtedy doprawdy uroczy, dało się dzięki temu dostrzec w nim ten maleńki element beztroskości, mimo że gdy był poważny wyglądał niebywale męsko.
            Sięgnęłam po jedną z butelek i podałam mu, aby po niespełna parunastu sekundach z powrotem trzymać ją w dłoni. Siedziałam tak przez dłuższy moment, wpatrując się w nią i obracając w rękach, zanim znów upiłam łyka. Nie dało się ukryć, że trochę wstydziłam się przy nich upić, choć domyślałam się, że nie przyszłoby im do głowy, żeby mnie oceniać. Sami pili raz po raz i ochoczo ze sobą dyskutowali, nie zwracając większej uwagi na obecność kogoś nowego, czyli mnie. Nie wiedziałam jak mój organizm zareaguje na procenty po takiej przerwie, więc postanowiłam pić z rozwagą i opanować w miarę swoją pijacką odwagę, gdy nadejdzie jej pora.
            Gwar rozmów unosił się nad płomieniami ogniska, przy którym wciąż przewiały się różne osoby. W przeciągu kolejnych dwóch godzin zdążyłam zamienić słowo dosłownie z każdym, kto się przy nim zjawił. Dzięki tej trudnej do opisania przez jej wyjątkowość atmosferze wpadłam w dość osobliwy nastrój. Zapomniałam na ten czas o tej cholernej nostalgii towarzyszącej mi przez ostatnie miesiące, zapomniałam o uczuciu pustki, które wypełniało mnie każdego ranka po przebudzeniu dopóki nie pojawiłam się w tym mieście, zapomniałam o prowizorycznej depresji izolującej mnie od świata, zapomniałam o tym, co zostawiłam w Dublinie. Ci ludzie zajęli moje myśli, pochłonęli całkowicie moją uwagę i sprawili, że znów swobodnie i niekontrolowanie się uśmiechałam. Chciałam się z nimi śmiać, chciałam być dla nich miła i otwarta, tak samo jak oni byli mili dla mnie. Chciałam z nimi żartować, chciałam stukać się z nimi butelką i pić piwo przy akompaniamencie hałasu, na który składał się szum fal, przelatujące nad nami co jakiś czas mewy, muzyka dochodząca z oddali  i dziesiątki najróżniejszych głosów debatujących o wszystkim i o niczym.
            Tak bardzo różnili się od Lauren i reszty. Tacy sami, a jednak zupełnie inni. Niby nie mogłam powiedzieć o nich zbyt wiele jak na jedno spotkanie, ale wystarczyło tylko tyle, bym mogła zauważyć, że w każdym z nich było coś, co sprawiało, że wydali mi się być wyjątkowi. Louis zdecydowanie był duszą towarzystwa, buzia mu się nie zamykała, nie miał hamulców. Gadał jak nakręcony, jakby działał na magicznych, permanentnych bateriach. Dogadywał się z każdym, a i wszyscy sprawiali wrażenie jakby szczerze go lubili. Harriet z kolei miała silny charakter, była urodzoną liderką, co przejawiało się w jej postawie. Mogłoby się zdawać, że była nieprzyjemną osobą, ale w gruncie rzeczy była dobrą dziewczyną. Nie tryskała sympatią do wszystkich na prawo i lewo tak jak Dina, ale okazywała ją na swój specyficzny sposób. Za to Liam i Dina chyba byli parą albo przynajmniej coś było na rzeczy. Ewidentnie. Te ukradkowe spojrzenia, obejmowanie dziewczyny przez bruneta i przekraczające normę utrzymywanie kontaktu wzrokowego wskazywały na jedno.
            Obserwując ich tak potajemnie, mogłam dojść tylko do jednego wniosku. Byli nadzwyczaj zgrani. Tacy… Prawdziwi. Pozytywni. Barwni.
            Może to oni byli moim lekarstwem?
            - Pora na radio! – krzyknął Louis i zaczął udawać Indianina, skacząc w miejscu i podnosząc wysoko kolana. Zgromadzeni wokół ognia ludzie zaczęli się śmiać i klaskać, podczas gdy jakaś dziewczyna pobiegła w stronę auta, zapewne po ów radio. Nie miałam pojęcia co się dzieje, myślałam, że chodzi o zwykłe rozkręcenie imprezy poprzez muzykę, jednak okazało się to być zbyt łatwe.
            - Zaraz zobaczysz co będą odwalać – mruknęła do mnie rozbawiona Dina, patrząc przed siebie, a ja lekko zdezorientowana poszłam w jej ślady. Chłopcy odsunęli odrobinę kłodę, na której dotychczas siedzieli i po upiciu ostatnich łyków przed przedstawieniem, odstawili zarówno puste, jak i wciąż pełne butelki na bok, po czym ustawili się w jednym rządku. Niall założył swje ramiona na Louisa, a ten na Simona i tak dalej, aż stworzyli jedność z pozostałymi czterema chłopakami. Kiedy rudowłosa wróciła z odtwarzaczem, od razu go włączyła, a z dwóch małych głośniczków wydobyła się tradycyjna, irlandzka muzyka, na dźwięk której od razu parsknęłam śmiechem. Tancerze wyprostowali się mimochodem i przybrali poważne wyrazy twarzy, a gdy utwór zaczął się na dobre, podskoczyli w tym samym czasie do góry i przez jakiś czas tańczyli perfekcyjnie zsynchronizowani, nie tracąc ani rytmu, ani powagi ani na sekundę. W pewnym momencie nastąpił przełom w piosence i rozdzielili się, rozproszyli się w pobliżu ogniska i dalej podrygiwali w rytm muzyki, choć teraz już robiąc miny i wygłupiając się po całości. Louis zaczął niebezpiecznie zbliżać się w kierunku moim i Diny, przez co mój śmiech stał się bardziej nerwowy. Modliłam się w duchu, żeby nie przyszło mu do głowy zapraszać mnie do tej szopki, nie dlatego że nie znałam naszego narodowego tańca, ale dlatego że najzwyczajniej w świecie się wstydziłam. Na szczęście jego dłoń powędrowała ku Dinie, a mnie wytknął tylko język. Dziewczyna natychmiast złapała go za rękę i wstała, aby dołączyć do tej wesołej bandy Irlandczyków z krwi i kości.
            - Dawaj, Dina! – wrzasnęła zachęcająco Harriet, klaszcząc jak najgłośniej potrafiła, a cała reszta jej zawtórowała. W tamtym momencie wszyscy skupili się na drobnej czarnulce, która szybko wywijała nóżkami z tak ogromną gracją, że wprawiała mnie w zakłopotanie. Podskakiwała wysoko, tworząc swoimi chudymi nogami coraz to nowsze pozy. Jako jedyna z nich wszystkich zdołała zrobić nożyce, nie wywracając się w finale ów sztuczki. Nie mogłam uwierzyć jak bardzo mnie to wszystko bawiło. Nie mogłam przestać się śmiać, ta cała pozytywna energia tak mnie ogarnęła, że aż czułam napływające do moich oczu łzy rozbawienia. Piasek latał tu i ówdzie przy kolejnych zawirowaniach „tancerzy”, a folkowa muzyka nas rozweselała.
            - Chodź, Darcy! – Usłyszałam nad sobą rozradowanego Nialla, który nie czekając na moją odpowiedź, chwycił mnie za ręce i pociągnął do góry. Ponownie wzięta znienacka, nie wiedząc o co chodzi, bez zastanowienia się podniosłam i spojrzałam na niego lekko przerażona, aby potem znów się zaśmiać. Blondyn, nadal trzymając mnie za ręce, skinął porozumiewawczo głową i gdy z radia wydobyła się kolejna piosenka, na raz popłynęliśmy razem z jej nutami. Podskakiwałam tak razem z nim, patrząc na zamianę to na nasze nogi, to na swojego partnera. Moje długie włosy co rusz unosiły się odrobinę ku górze, po czym opadały niedbale na moją twarz i tak w kółko, tak samo niesforna grzywka Nialla. Nie potrafiłam przestać się uśmiechać, kiedy tak razem tańczyliśmy. Właściwie to szczerzyłam się jak nienormalna i to nie za sprawą dwóch piw, które zdążyłam wypić, ale dlatego, że czułam się tak świetnie, że nie było żadnego innego miejsca na ziemi, w którym wolałabym być zamiast na tej cudownej plaży. Cieszyłam się, że zgodziłam się z nimi spotkać. Cieszyłam się, że wreszcie przestałam się stresować tym, co będzie, a cieszyłam się tym, co działo się aktualnie. Tak bardzo cieszyłam się, że znów byłam sobą. Chociażby przez tę krótką chwilę.












________________________________________
                Przepraszam, że znów tak długo. Podchodziłam do tego rozdziału naprawdę wiele razy i dzisiaj wreszcie udało mi się go skończyć. Impreza jeszcze się nie skończyła, a Niall jeszcze nie śpi pijany na piasku. Druga część tego rozdziału pojawi się jak najszybciej. Jeszcze zobaczę jak rozplanuję akcję. Niedługo sesja, a po niej masa wolnego czasu, więc... Microsoft Word, watch out, i'm comming!!!!!!





Całuski!

wattpad
ask
twitter

15 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. usuń to, bo mnie ktoś zbluzga

      Usuń
    2. nie wszyscy wiedzą, że ze mnie taki heheszek

      Usuń
    3. JAK MOGŁAŚ! TO NAJSŁITAŚNIEJSZE OPOWIADANIE EVER!

      ZNAJDĘ CIĘ I ZABIJĘ! ! !

      Usuń
  2. Nawet nie wiesz, jak się ciesze, że dodałaś nowy rozdział. Często sprawdzałam na bloggerze czy aby czasem nie pojawiło się coś nowego. I wreszcie jest, długo wyczekiwany cudowny rozdział. Cieszę się, że rozdziałach jest coraz więcej Nialla, i że Darcy zaczyna powracać do dawnej siebie. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Życzę ci powodzenia na sesji a potem długiego miłego wypoczynku po niej. Do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę uwielbiam tego fanfika bo jest zupełnie inny niż wszystkie x Z niecierpliwością czekam na następny rozdział x

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe kiedy domyśli się że pisze z Niallem. Świetny rozdział! Czekam nn!

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedna Darcy musiała wpaść na grupę Irlandczyków-zawodowych-tancerzy :D
    Fajny rozdział i Darcy się trochę rozerwała
    Czekam na następny
    Much love xox

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć!
    Może zacznę od ankiety, którą wstawiłaś. Niby zaznaczyłam, że to Niall. Mimo, iż to by było za oczywiste, ale jednak to on wydaje mi się być Duinem. Po chwili zobaczyłam w odpowiedziach możliwych do zaznaczenia "jedna z postaci żeńskich". Niby list w tej "jaskini" zostawił ktoś, będąc małym chłopcem.. Ale co jeśli odpowiedź Darcy znalazła właśnie przypadkiem jakaś dziewczyna i tylko teraz się nią bawi? Albo równie dobrze pierwszy list (jako chłopiec) zostawił ktoś inny, a odpisuje Darcy ktoś inny? Przecież mógł to znaleźć przez przypadek! Że ja na to wcześniej nie wpadłam, no!
    Co do rozdziału, to bardzo mi się podobał, zresztą jak każdy w twoim wykonaniu. Podoba mi się najbardziej końcówka, bo Darcy w końcu się rozluźniła. Uwielbiam Nialla, haha, on jest boski. Pozdrawiam i czekam na next.
    Weronika :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jajć, nie skomentowałam, a teraz na nowym laptopie ogarniam zaległości i stwierdzam, że jestem do bani... I ta świadomość, że teraz nie mam czasu napisać nic sensownego bo sesja... uh.
    Rozdział, czytało mi się tak przyjemnie, że nawet nie muszę sprawdzać co w nim było, bo dokładnie pamiętam. I wiem, że z niecierpliwością czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  8. jak zawsze genialny! shippuje Nialla i Darcy, wiec blagam niech Niall okaże się być Duinem, bo inaczej moja wyobraźnia związana z tym blogiem i związkiem Nialla i Darcy legną w gruzach :((((((((

    OdpowiedzUsuń