28 sierpnia 2015

Rozdział 14: Doliny część 2



            Wrzuciłam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy typu picie, kanapki i bluza, w razie gdybyśmy mieli wrócić wieczorem. Zdając sobie sprawę, że sama zagwarantowałam sobie co najmniej dwugodzinne bycie sam na sam z Benem, miałam ochotę się za to ukarać. Powoli zaczęłam żałować swojej impulsywnej decyzji, a to za sprawą stresu. Bałam się, że nie będę wiedziała o czym z nim rozmawiać, przez co zamorduje nas grobowa, niezręczna cisza, mimo że nigdy wcześniej nic podobnego nie miało między nami miejsca, gdy na niego wpadałam. Zawsze sporo mówił i nawet kiedy widział moje zakłopotanie, i tak próbował mnie jakoś zagadać. Podejrzewałam, że nie robił tego, aby przerwać milczenie, tylko po to, by mnie jakoś rozluźnić. Nie byłam do końca przekonana czy wujkowie wspominali mu cokolwiek o mojej przeszłości i o tym dlaczego zachowywałam się w tak specyficzny sposób, ale jeśli wiedział, wyjaśniałoby to dlaczego za każdym razem był dla mnie tak wyjątkowo miły. Sama już nie byłam pewna czy mnie to drażniło, czy nie; takie specjalne uprzejmości, żeby mnie jakoś wciągnąć z powrotem do świata żywych. Choć wciąż istniała opcja, że Ben po prostu taki był. Sympatyczny, pracowity, przystojny…
            - Darcy! – Usłyszałam jego głos dochodzący z oddali i dopiero wtedy przeniosłam wzrok z czubków swoich trampek na chłopaka. Przez całą drogę z domu na tyły posiadłości wujków, szłam ze spuszczoną głową i wpatrywałam się to w migające mi przed oczami conversy, to na wydeptaną trawę, pogrążona we własnych myślach.
Spojrzałam na bruneta, krzywiąc się i mrużąc oczy, z okazji, że promienie słoneczne postanowiły mnie zaatakować. Chłopak stał przed stajnią z dwoma, gotowymi do przejażdżki końmi. Słabo widziałam jego twarz, bo stał tyłem do słońca, zdołałam jedynie zarejestrować, że chyba się do mnie uśmiechał, kiedy mi pomachał. Serce nieco mi przyspieszyło, gdy postawiłam kolejne kroki w jego kierunku i zaczęłam się denerwować tą całą sprawą. Na własne życzenie zaserwowałam sobie podniesienie ciśnienia. Co za bzdura…
- Daj mi to – powiedział Ben, łapiąc za mój plecak, kiedy już dotarłam. Nie miałam zamiaru protestować, domyślając się, że i tak niczego bym nie wskórała, mając do czynienia z takim „dżentelmenem”.
- Dzięki – mruknęłam, co prawda wdzięcznie, ale trochę jakby na odczepne, przy okazji siląc się na uśmiech. Nie dlatego, że byłam niewychowana, tylko dlatego, że się zawstydziłam. Początki zwykle bywają trudne, a wszystko jest kwestią przyzwyczajenia i właśnie to powtarzałam sobie, zanim ruszyliśmy w stronę lasu. Potrzebowałam trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do obecności Bena, ogólnie do jego osoby, żeby się jakoś odprężyć. Sama nie byłam gotowa na zainicjowanie jakiejkolwiek dłuższej rozmowy na konkretny temat, więc zdecydowałam, że poczekam na moment, w którym to on zacznie, a byłam gotowa dać sobie rękę uciąć, że taki nadejdzie. Zdążyłam poznać chłopaka na tyle, aby wiedzieć jak się zachowywał w niektórych sytuacjach, a wnioskując po naszych wcześniejszych spotkaniach, moje przypuszczenia i oczekiwania były słuszne i niemalże pewne.
Podeszłam do Spoona i ostrożnie pogładziłam go po grzywie. Nie wyglądał na wystraszonego, stał sobie i machał ogonem jak gdyby nigdy nic, na pewno nie obawiał się mnie w żaden sposób, ale ja i tak odczuwałam lekką niepewność. Od ostatniego razu, gdy jeździłam konno minęło doprawdy sporo czasu, nic zatem dziwnego, że się tym denerwowałam, mimo że mogłam być pewna, że Spoon niczego mi nie zrobi. Był najstarszy i najbardziej zaufany z całego stada, jako dziecko jeździłam na nim razem z wujkiem Devinem albo ciotką Ellie. Zresztą jeszcze na początku liceum miałam okazję się nim przejechać, więc istniała maleńka szansa, że mnie pamiętał. Rozpoznał po zapachu czy coś w tym stylu, nie wiedziałam jak to działało u koni. Kiedyś Devin mi o tym opowiadał z wielkim zafascynowaniem, ale średnio mogłam sobie przypomnieć.
- Jedziemy? – Moje wahania przerwał najwyraźniej gotowy do wyjazdu Ben, który wpatrywał się we mnie wyczekująco. Skinęłam potwierdzająco i zaledwie zdążyłam położyć jedną nogę na strzemię, kiedy ni stąd ni zowąd, Spoon głośno parsknął i poruszał gwałtowanie głową, tak, że aż odskoczyłam do tyłu i wpadłam na Bena. – To tylko mucha – zaśmiał się i pomógł mi stanąć na równe nogi, tymczasem ja miałam ochotę palnąć się w łeb po raz kolejny. Faktycznie, Spoon chciał tylko odpędzić natrętną muchę, która kręciła się wokół nas i drażniła swoim bzyczeniem.
Nie miałam zielonego pojęcia co powiedzieć, więc posłałam brunetowi swój tradycyjny, niezręczny uśmiech i raz, a dobrze wsiadłam na konia. Gdy tylko usiadłam wygodnie w siodle, miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie. Początkowo westchnęłam z niedowierzania. Kompletne nie spodziewałam się, że samo siedzenie i świadomość, że lada chwila wyruszę, sprawią mi aż tak ogromną przyjemność. Słońce miło ogrzewało mi plecy, ciepły wiatr muskał moje policzki, a szum fal docierał do moich uszu, to wszystko, co mnie otaczało, przypomniało mi gdzie byłam. Przypomniało mi z wielkimi szczegółami czym było dla mnie Ardamine i dlaczego jako dziecko uważałam to miejsce za coś wspaniałego i magicznego.
Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze, a ja, zupełnie jakbym zapomniała o obecności Bena, pochyliłam się i przytuliłam Spoona, przymykając oczy. Nie ruszał się, był bardzo spokojny, i wtedy ja również się uspokoiłam. Po krótkim odprężeniu, wyprostowałam się i będąc w pełni gotowa, zerknęłam porozumiewawczo w stronę Bena, dając mu tym do zrozumienia, że możemy jechać.
-Tonn, téigh!* - Powiedział dobitnie, na co jego koń ruszył na przód, ja z kolei miałam ochotę parsknąć śmiechem. To był pierwszy raz odkąd tu przyjechałam i w końcu zrozumiałam coś po irlandzku. Co prawda była to zwykła komenda, którą wydawało się dla koni, aby ruszyły, ale i tak byłam z siebie dumna, mimo że słyszałam ją tyle razy, że ciężko byłoby jej nie zapamiętać. Chociaż gdyby nie Ben, zwróciłabym się do Spoona po angielsku, a kto wie czy by na to zareagował.
Idąc w ślady mojego towarzysza, wydusiłam z siebie to jedno krótkie słowo, a Spoon wyrwał się do przodu jak narwany, aż otworzyłam szerzej oczy z przerażenia. Nie wiedziałam, czy to mój ton sprawił, że się tak zachował, czy najzwyczajniej w świecie akurat miałam pecha, ważne było to, że spanikowałam. W pierwszych sekundach byłam święcie przekonana, że nie dam rady go opanować i będę tak piąć przed siebie nie wiadomo jak długo, aż Ben mnie jakoś uratuje, a kiedy minęłam chłopaka, zdążyłam tylko spojrzeć na niego ze strachem.
- O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże – powtarzałam w popłochu, trzymając za wodze i nie wiedząc co robić. Raptownie pociągnąć za nie i jakoś zatrzymać konia, czy co?! Czemu on w ogóle zaczął biec tak szybko?! – Spoon, Spoon, błagam, zatrzymaj się – jęczałam żałośnie do zwierzęcia, zupełnie jakby miał mnie zrozumieć, tymczasem rozbawiony Ben zrównał się ze mną i oboje jechaliśmy teraz wzdłuż ścieżki prowadzącej do lasu.
- Spokojnie, Darcy! – krzyknął. – Zatrzymaj Spoona, przecież wiesz, że potrafisz! – dodał strasznie, ale to strasznie przekonującym tonem. A skąd on mógł wiedzieć czy potrafię?! W życiu nie widział mnie na koniu, skąd taka pewność, że umiem jakiegokolwiek okiełznać? A co dopiero takiego wielkiego, który przez większość swojego życia miał tylko jednego, prawowitego właściciela i to do jego głosu przywykł!
Bardzo pokrzepiający ton Bena absolutnie niczego nie zmienił, jedynie jeszcze mocniej mnie rozproszył i zdekoncentrował bowiem omal nie spadłam na ziemię. Zachwiałam się niebezpiecznie, kiedy odwróciłam się w bok, aby spojrzeć na chłopaka, a ten dopiero wtedy zrozumiał, że nici z jego przyspieszonego kursu opanowywania koni.
- Spoon, stad! – krzyknął poważnie przejęty sprawą, a na jego twarzy nie było już ani cienia tego charakterystycznego półuśmiechu, który zwykle mu towarzyszył.
I nagle Spoon jak gdyby nigdy nic przestał biec. Ot tak. Po prostu zwolnił, machnął mi grzywą po twarzy i parsknął, tymczasem ja kompletnie oniemiała siedziałam na nim sztywno wyprostowana i oddychałam ciężko. Ta cała sytuacja wyglądała tak, jakby koń chciał zrobić mi żart na przywitanie. W jednej chwili odechciało mi się tej całej wycieczki, ale Ben skutecznie przekonał mnie, że nie powinnam się martwić zachowaniem Spoona i dalej sobie poradzimy. Tak też było. Po krótkim odpoczynku po tej dynamicznej niespodziance, ruszyliśmy powoli w stronę lasu, a koń mojego wujka był nie do poznania. Pokornie podążał w kierunku dolin, nie przyprawiając mnie już znienacka o zawał serca.
Jeszcze, kiedy jechaliśmy wąską dróżką ciągnącą się wzdłuż torów szkółki jeździeckiej wujka Devina, słońce ogrzewało nasze plecy i, nie dało się ukryć, było dość gorąco; lecz gdy tylko znaleźliśmy się w samym lesie, temperatura stopniowo spadała. Z każdym kolejnym metrem robiło się coraz chłodniej, tylko gdzie niegdzie, przez gęste korony drzew przebijały się pojedyncze promienie słoneczne. Pamiętałam, że droga przez las była dość długa, mimo to nie ubrałam bluzy, bo wiedziałam, że gdy wyjedziemy spośród tych drzew znów uderzy w nas niemiłosierny upał.
Tak, jak sądziłam przejażdżka przez las trwała dłużej niż półgodziny, do czego między innymi przyczyniło się to powolne tempo, jakie narzucił mój towarzysz. Z początku rozmowa z Benem średnio się kleiła, szczerze mówiąc nazwałabym to raczej jego monologiem. Chociaż brunet próbował mnie jakoś zachęcić do większego uzewnętrznienia się, ale ja i tak wciąż odpowiadałam mu zdawkowo, nie udzielając zbyt wielu informacji. To nie tak, że go nie lubiłam, czy chciałam zgrywać „niedostępną”. Po prostu nadal nie czułam się zbyt komfortowo z opowiadaniem o sobie. Właściwie to nie bardzo miałam co opowiadać o swoim życiu z Dublina. Po pierwsze nie koniecznie chciałam o tym myśleć, a co dopiero mówić o tym na głos.
Kiedy chłopak zadawał mi jakieś konkretne pytania, zdarzało się, że powiedziałam coś więcej niż jedno, proste zdanie, ale ani razu sama z siebie nie zaczęłam żadnej anegdotki. Wolałam posłuchać jego. To było znacznie wygodniejsze, bo mogłam sobie pomilczeć, a przy okazji dowiedziałam się o nim czegoś więcej niż to, że pracował u moich wujków, aby zarobić na studia.
Ben był sympatyczny i dość otwarty, zresztą jak większość osób, które zdążyłam poznać w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Im więcej czasu z nim spędzałam, tym bardziej zaczynałam wierzyć, że jednak taką miał naturę, a nie, że był dla mnie miły tylko i wyłącznie dlatego, że wujkowie powiedzieli mu o mojej rzekomej depresji. Jego zachowania wydawały się być naturalne i szczere, ale nie miałam zamiaru oddawać mu swojego zaufania tak szybko. Nie mogłam dać się omamić uprzejmościami. Jakaś część mnie przekonywała mnie, że cały czas powinnam trzymać w zanadrzu nieco ostrożności. Nie chciałam być taka uprzedzona, ale nic nie mogłam poradzić na to, że po tym, co zgotowali mi moi „przyjaciele”, jedyne co czułam wobec nowopoznanych osób to obawa, że i oni okażą się być fałszywi i choć nic na to nie wskazywało, nie potrafiłam pozbyć się tego paskudnego uczucia. Jadąc wtedy z Benem na tę wycieczkę, starałam się je ignorować, żeby nie popsuć sobie humoru. Odrzucałam to także zawsze, gdy przebywałam z Louisem i resztą.
- Zaraz będziemy. – Z rozmyślań wyrwał mnie głos Bena, który wcześniej mówił mi coś szkółce, ale najwyraźniej zdążył zauważyć, że w pewnym momencie odcięłam się i przestałam go słuchać.
Obróciłam się w jego stronę, nieco speszona i zaraz za nim dojrzałam wyjazd z lasu. Posłałam mu jedynie nieśmiały uśmiech, żeby odratować jakoś sytuację, po czym idąc w jego ślady, skręciłam w prawo.
Wyjechaliśmy prosto w doliny. Przed nami ciągnęła się ogromna łąką, po środku której przepływał wąski strumyk, na końcu swojej drogi wpadający prosto do morza. Całą dolinę otaczały ogromne góry, zaś trawa była tak intensywnie zielona, jakby ktoś pomalował ją najdroższymi i najlepszymi farbami. Wokół cisza i spokój, słychać było jedynie ów płynący strumyk i jakieś pojedyncze odgłosy ptaków. W powietrzu unosił się zapach morskiej wody, z okazji, że za górami skrywało się morze, a słońce cudownie wisiało tuż nad najwyższą z tych gór i ogrzewało cały teren. Nie wiedzieć czemu, pierwsze o czym wtedy pomyślałam to, że byłoby super gdybym przyjechała tutaj z paczką Louisa. Moglibyśmy nawet zostać na noc pod namiotami, zrobić jakieś ognisko…
- Zatrzymajmy się tam na końcu, co? – zagadnął Ben, wskazując palcem miejsce, w którym zaraz przy strumyku znajdowały się niewielkie skały. Skinęłam głową, przystając na jego propozycję i oboje powoli ruszyliśmy w tamtym kierunku. Kiedy dotarliśmy do celu, chłopak jako pierwszy zeskoczył zgrabnie z konia i czym prędzej pognał mi z pomocą, mimo że wcale tego nie potrzebowałam. Rozumiem, że był dżentelmenem, ale kiedy położył ręce na mojej talii i mocno mnie przytrzymał, aby odstawić mnie na ziemię, poczułam się co najmniej niekomfortowo. Speszyłam się tą bliskością i tradycyjnie posłałam mu wstydliwy uśmiech, po czym spuściłam wzrok i przysiadłam na jednej ze skał. Ben od razu ściągnął zarówno buty, jak i skarpetki, podwinął sobie spodnie i wszedł do wody. Zaczął przechadzać się w pobliżu, rozglądając się dokoła, najwyraźniej podziwiał widoki, chociaż nie wyglądał na aż tak zauroczonego tym miejscem, jak ja.
- Często tu przyjeżdżasz? – zapytałam, chcąc przerwać tę chwilę zadumy.
- Tylko z dziewczynami, to dobry sposób na podryw. Jest tak romantycznie – powiedział całkiem poważnym tonem, a mnie zmroziło i nie miałam pojęcia co mu odpowiedzieć, mimo że wiedziałam, że pewnie był to kolejny dowcip. Ben odwrócił się w moją stronę z głupkowatym uśmiechem w stylu Nialla. – Żartowałem – dodał, widząc to okropne zmieszanie na mojej twarzy. – Od czasu do czasu przyjeżdżam tu ze starszymi dzieciakami ze szkółki na pikniki.
Cóż. Bardziej idealny być nie mógł. Przystojny, pracowity, ambitny, a teraz jeszcze okazało się, że lubi dzieci i najwyraźniej miał z nimi dobry kontakt. Zamiast mu cokolwiek odpowiedzieć zaczęłam się zastanawiać co takiego było z nim nie tak? W czym tkwił defekt? Póki co poznałam go jedynie z tej pozytywnej strony, zawsze był otwarty i kulturalny, nie dojrzałam w nim ani jednej wady, chociaż szczerze mówiąc, według mnie to całe wypytywanie o różne rzeczy bywało troszeczkę irytujące.
Odłożyłam te dywagacje na później i ponownie rozejrzałam się wkoło, tymczasem Ben usiadł na skale obok mnie. To miejsce było magiczne, odosobnione i sprawiało wrażenie jakby tylko nieliczni o nim wiedzieli. Od razu przyszło mi do głowy, że pierwszą myślą moich znajomych z Dublina, gdyby dowiedzieli się o dolinach, na pewno byłoby urządzenie tu srogiej imprezy plenerowej, a wizja, która zawładnęła moim umysłem tak bardzo mnie porwała, że zaczęłam myśleć na głos.
- Świetne miejsce na imprezę – mruknęłam niby pod nosem, ale było na tyle cicho, że nawet gdyby dzieliło nas pięć metrów więcej, Ben i tak raczej by mnie usłyszał.
- Albo na camping – skwitował, nadal utrzymując przyjazny ton, przy okazji sprowadzając mnie na ziemię. Camping. Tak.
I wtedy przypomniałam sobie o Salthill, a że przed sekundą zostałam wyciągnięta z potoku myśli, zadziałałam zbyt impulsywnie.
- Byłeś kiedyś w Salthill? – wypaliłam ni stąd, ni zowąd, dopiero po fakcie, zdając sobie sprawę jaką gafę palnęłam. Gdyby Ben faktycznie okazał się być Duinem, mimo że już jakiś czas temu odsunęłam go od listy podejrzanych, zapytanie go wprost o jedną z rzeczy znalezionych w puszce było co najmniej bez sensu. Przecież Duine znał moją tożsamość, nie byłby na tyle głupi, by dać się złapać w tak słabą zasadzkę.
Ku mojemu chwilowemu zdziwieniu Ben się zaśmiał. Z początku myślałam, że trafiłam w samo sedno i przyłapałam go na gorącym uczynku, dzięki tej reakcji, ale gdy tylko odpowiedział, zwątpiłam.
- Jasne – odparł z czarującym uśmiechem przyklejonym do ust. – To taki wakacyjny must have Irlandczyków – zażartował, w czym było sporo racji. Większość ludzi, których znałam była tam przynajmniej raz. Nawet moi rodzice, ale nie ja. Swoją drogą, chłopak zachował się dość naturalnie, czym zbił mnie nieco z tropu. Nie miałam w czym wywęszyć czegokolwiek podejrzanego, ponieważ zaraz po tym moim urojonym zdemaskowaniu go, trwającym zaledwie ułamek sekundy, Ben znów zaczął być regularnym Benem.
- Taa – mruknęłam, szukając w odmętach swojego umysłu jakiegoś punktu zaczepienia, zamiast skupić się na rozmowie z nim.
- A ty?
- Ja? – wypaliłam wielce zaskoczona, mimo że nie miałam powodu, żeby być w takim stanie, a kiedy przetrawiłam wszystko w tempie ekspresowym, nagle spochmurniałam. Nie dlatego, że nigdy nie byłam w Salthill, a dlatego, że przypomniałam sobie o czymś, co sukcesywnie udało mi się wyrzucić z głowy na ten cały czas, aż do teraz. – Miałam pojechać tam ze znajomymi w sierpniu – odpowiedziałam smutno, lecz Ben na całe szczęście tego nie spostrzegł.
Faktycznie, takie były plany. Razem z Lauren, Maxem, Val, Simonem i Frankiem mieliśmy wynajęty domek na cały tydzień pod koniec sierpnia. Wszystko opłacone na długo przed wyjazdem, żeby mieć gwarancję, że właściciel nie zechce oddać domku komuś, kto zaoferuje mu więcej pieniędzy. Umawialiśmy się na to od dawna i każdy z osobna był bardzo podekscytowany pierwszymi wspólnymi wakacjami tak daleko, bez rodziców. Poza tym miało to być nasze prywatne zwieńczenie zakończenia szkoły. Jednak po tym całym bałaganie, jaki się między nami rozpętał, nie byłam w stanie przełknąć choćby myśli, że mogłabym spędzić siedem dni w towarzystwie tych dwóch zdrajców. Dlatego odstąpiłam swoje miejsce Cathy.
- Wybrałaś Ardamine zamiast Salthill? – wypalił zszokowany, a zarazem rozbawiony Ben. Co mu się dziwić? Ardamine było zwykłą wsią nad morzem, a Salthill fantastycznym kurortem turystycznym, w którym aż roiło się od młodzieży i różnych atrakcji. – Wszystko tu w porządku? – Brunet nachylił się nade mną i patrząc jak na ostatniego kretyna, stuknął mnie lekko palcem w czoło, co wywołało u mnie cichy chichot. Z perspektywy osoby takiej, jak on, nie mającej zielonego pojęcia o moich relacjach z ów znajomymi, taki wybór zdecydowanie mógł wydać się nieco dziwny, ale nie miałam choćby najmniejszej ochoty mu tego tłumaczyć, tym bardziej teraz, gdy miałam całkiem znośne samopoczucie.
- Tak. Wszystko okej – odpowiedziałam w miarę przekonująco i automatycznie odsunęłam się. – Po prostu długo nie widziałam wujków. Poza tym brakowało mi pieniędzy – dodałam pospiesznie, zdając sobie sprawę jak durnym i mało prawdopodobnym wytłumaczeniem był mój pierwszy argument. O dziwo, kłamstwo przyszło mi wyjątkowo gładko. Wyglądało na to, że już w sytuacjach średnio stresujących mój mózg działał na wyższych obrotach i z większą łatwością wpadał na odpowiednie słowa.
- Co to za znajomi, którzy nie dorzucili ci się, żebyś z nimi pojechała? – spytał nie ukrywając niezrozumienia, a ja natychmiast poczułam się strasznie głupio, że zrobiłam z nich skąpców. Może i Lauren i cała reszta nie byli przykładnymi przyjaciółmi z pierwszej półki, ale akurat w kwestii pieniędzy nie byłoby żadnego problemu. Na momencie się zmieszałam i całkiem niepotrzebnie odczułam lekkie poczucie winy, bowiem w porównaniu do tego, jak oni mnie potraktowali, skłamanie, że byli sknerami było niczym.
- Niezbyt zamożni – mruknęłam nieśmiało. Ben pewnie pomyślał sobie, że wstydziłam się z nim rozmawiać na taki „teoretycznie trudny temat”, jakim był budżet moich bliskich, kiedy w rzeczywistości wstydziłam się tego, że znowu mu skłamałam. Żadnemu z nich nigdy nie brakowało kasy, powiedziałabym nawet, że u niektórych wyjątkowo się przelewało. – Zresztą nieważne. – Nagle odżyłam, żeby jakoś podratować sytuację. Posłałam mu niezbyt szczery, ale najwyraźniej wystarczająco przekonujący uśmiech i zagadnęłam go, żeby opuścić ten wątek. – A ty zamierzasz jechać gdzieś na wakacje?
Ben od razu podłapał nowy motyw i ponownie włączył mu się tryb słowotoku. Zaczął opowiadać o swoich planach z ogromnym zapałem i entuzjazmem, a ja znów mogłam tylko kiwać głową i słuchać jego monologu. Kamień spadł mi z serca, kiedy udało mi się odbić pałeczkę i powróciłam na bezpieczną pozycję. Jak dobrze, że Ben był taki gadatliwy. A jednak ta pozorna wada, okazała się być w tym przypadku silną zaletą…





Wróciliśmy do domu po siedemnastej. Ben pomógł mi odłożyć wszystkie rzeczy na miejsce i odstawić Spoona do boksu w takim stanie, w jakim go stamtąd wzięliśmy, przy okazji pokazując mi gdzie co leżało, w razie gdybym zechciała pojechać gdzieś sama. Podziękowałam mu za wspólnie spędzony czas i bez zbędnych ceregieli ruszyłam w stronę domu. Gdy tylko otworzyłam drzwi frontowe, Spine wpadł we mnie z impetem, zupełnie jakbym wróciła z jakiejś długiej podróży. Zaczął skakać jak szalony i próbował mnie polizać po twarzy, co niekoniecznie mu się udało, ponieważ skutecznie się obroniłam. Pogłaskałam go i przytuliłam, wyjaśniając jednocześnie, że umieram z głodu i musi poczekać na kolejną dawkę miłości aż coś zjem. Kiedy ściągałam buty, w przedpokoju pojawił się wujek Devin. Oparł się nonszalancko o framugę i zerkając na mnie spod swoich okularów do czytania, zagadnął:
- I jak było?
Jeszcze wtedy nie wyczułam w tym absolutnie niczego podejrzanego, więc najzwyczajniej w świecie, zdjęłam trampki i ruszyłam w stronę kuchni, jak gdyby nigdy nic odpowiadając:
- W porządku.
Wujek powędrował za mną nie tylko wzrokiem, ale ogólnie, wręcz depcząc mi po piętach.
- Tylko w porządku? – zagajał dalej, a jego ton robił się coraz bardziej nasycony ciekawością. Wreszcie załapałam, że węszył podstęp i przeistoczył się w swoją wścibską wersję.
- Wujku! – powiedziałam natychmiast z lekkim oburzeniem zmieszanym z rozbawieniem, obracając się do niego jak oparzona.
- No co? – zdziwił się w komiczny sposób.
- To nie była żadna randka – sprostowałam bardzo dosadnym tonem, podnosząc pokrywkę z garnka, żeby sprawdzić co ciocia Ellie przygotowała na obiad.
- Przecież niczego nie sugeruję! – obronił się, a ja uśmiechając się pod nosem, pokręciłam jedynie głową z dezaprobatą.
Nałożyłam sobie potrawki z kurczaka, którą znalazłam w ów garnku i nie podgrzewając jej wcześniej, wyjęłam z szuflady widelec i skierowałam się w stronę wyjścia z kuchni.
- Smacznego, słonko – dodał wujek na do widzenia, mierzwiąc przy tym moje włosy i z uśmiechem na twarzy wrócił do swojego gabinetu, gdzie przesiedział chyba cały dzień z nosem w papierach. – Ach! Twój telefon dzwonił jak narwany! – zawołał, kiedy wspinałam się już po schodach na górę. Odkrzyknęłam mu zwykłe „dzięki” i przyspieszyłam kroku, zbyt ciekawa kto mógł do mnie dzwonić. Nie była to raczej mama, bo gdybym ja nie odebrała, od razu zadzwoniłaby do cioci, zatem szybko skreśliłam ją z listy.
Po wejściu do swojego pokoju zrzuciłam w końcu z ramion plecak i odstawiłam na stolik przy łóżku talerz z jedzeniem, po czym sięgnęłam po swoją ponadczasową komórkę. Miałam trzy nieodebrane połączenia, kolejno od Louisa, Liama i nieznanego numeru, którym prawdopodobnie była Dina lub Harriet, skoro wcześniej dzwonili chłopcy. Podejrzewałam, że pewnie znów chcieli mnie gdzieś wyciągnąć i wcale mi to nie przeszkadzało. To było bardzo miłe z ich strony, że o mnie pamiętali i tak jakby troszczyli się o mój czas wolny, mimo że się o to w żaden sposób nie prosiłam.
Przez chwilę zastanawiałam się do kogo z nich powinnam była oddzwonić i zdecydowałam, że najlepszym wyborem był Liam, ponieważ był spokojnym chłopakiem i miałabym przynajmniej pewność, że dowiem się wszystkich istotnych rzeczy bez zbędnych złośliwości, jak by to na przykład było w przypadku Louisa, a z tym nieznajomym wolałam nie ryzykować, gdyby okazało się, że to numer Harriet, wpadłabym jeszcze bardziej niż podczas rozmowy z Louisem, bo nadal trochę się jej bałam, jakkolwiek absurdalnie to brzmiało. Lecz zanim wybrałam numer Liama, weszłam w wiadomości, widząc malutką ikonkę w lewym górnym rogu ekranu, a wtedy jedna kwestia się wyjaśniła bowiem ów nieznany numer wysłał mi esemesa.
„Nie namierzana istoto! Daj znać jak wrócisz na ziemię. Wieczorem jedziemy do Liama oglądać filmy. Niall”
Gdy tylko zobaczyłam jego imię na końcu wiadomości, kąciki moich ust mimowolnie powędrowały ku górze. Wyglądało na to, że ta niedziela była kolejnym dobrym dniem, kiedy więcej się uśmiechałam niż myślałam o tym, co mnie aktualnie trapiło. Taka odmiana była czymś, czego potrzebowałam i czymś, co dawało mi nadzieje na to, że już niedługo wrócę do normalności. Wydawało mi się, że dzięki tej piątce i ich pozytywności, którą tryskali na prawo i lewo będę w stanie załatać dziury powstałe w wyniku rozczarowań. I tak bardzo nie chciałam się mylić. Nie chciałam kolejnej dziury.
Zmieniłam zdanie. Odetchnęłam parę razy, zanim odnalazłam w spisie połączeń numer Nialla i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Miałam całkiem niezłe samopoczucie, dzięki wycieczce w doliny, więc wyjątkowo mniej stresowałam się przed rozmową z blondynem, chociaż i tak wciąż, gdzieś tam głęboko, głęboko odczuwałam lekkie zdenerwowanie.
Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci syg…
- Halo? – Jego głos rozpłynął się w słuchawce, a ja na jego dźwięk spanikowałam, przez co zamiast zachować choćby pozorne opanowanie, zabrzmiałam dość nienaturalnie.
- Cześć, Niall! – wyparowałam nazbyt entuzjastycznie, szybko się opamiętując. – Z tej strony Darcy.
- Ach! – zawołał wesoło. – Wróciłaś już do świata żywych? – zagadnął tym swoim charakterystycznym tonem.
- Tak – mruknęłam w odpowiedzi, zdając sobie sprawę, że cały czas się uśmiechałam jak mysz do sera. – O której jedziesz do Liama? – spytałam, aby przejść do konkretów. - Mieszkamy obok siebie, więc pomyślałam, że najwygodniej byłoby, gdybyśmy pojechali do Glendoyne razem – przyznałam odrobinę niepewnie, strasznie stresując się jego odpowiedzią.
- Przyznaj się, że chcesz, żebym cię zawiózł autkiem ojca – odparł Niall wielce pewny siebie, a ja nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Czym prędzej otarłam usta wierzchem dłoni i mimo że chłopak nie widział jak się przed momentem oplułam, z zakłopotaniem podrapałam się po tyle głowy.
- Masz mnie. Chciałam cię tylko wykorzystać – palnęłam bez większego zastanowienia, a kiedy dotarł do mnie sens tych słów, zacisnęłam usta, a na mojej twarzy pojawił się wyraz nieopisanego bólu głupoty.
- To masz pecha, bo robimy sobie wycieczkę rowerkami – oznajmił, kompletnie ignorując moją nieświadomą zaczepkę do żenującego flirtu, za co byłam mu wdzięczna.
- Okej. Nie ma sprawy.
Udawanie luzaka średnio mi wychodziło. Dobrze, że i tym razem blondyn nie widział jak śmiesznie wyglądałam wzruszając ramionami i robiąc miny.
- Będę czekał na Evergreen o dziewiętnastej, ok? – upewnił się takim tonem, jakby mówił do słabo rozgarniętego dziecka, a ja natychmiast potwierdziłam przyjęcie tej informacji do wiadomości. – Generalnie u Liama mamy być po dwudziestej, ale chciałem ci coś pokazać po drodze.
Serce zabiło mi mocniej. Niall chciał mi coś pokazać? Specjalnie mi? I potrzebował na to aż godzinę?
- Pewnie nie powiesz mi o co chodzi? – spróbowałam dowiedzieć się przed czasem w czym rzecz, ale nie pokładałam w tym żadnych większych nadziei.
- W sumie to nic spektakularnego, ale wydaje mi się, że ci się spodoba – odrzekł tak, jakby chciał mnie uchronić przed rozczarowaniem, a nawet powiedziałabym, że dało się w jego głosie dosłyszeć jakby nutkę zawstydzenia, co było do niego bardzo, ale to bardzo niepodobne, dlatego też wzniecił tym moją ciekawość. Poza tym, to jego chwilowe zakłopotanie było doprawdy urocze. Wyobraziłam sobie, jak mógłby wtedy wyglądać. Tak spokojnie i czarująco… – Darcy? Jesteś tam?
- Co? Tak. – Pokręciłam głową i otrząsnęłam się. Ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało mi się odpływać. – Do zobaczenia później – rzuciłam na jednym wdechu i nie czekając na jego reakcję, po prostu nacisnęłam guzik i zakończyłam połączenie.
A kolejne dwie godziny spędziłam kręcąc się po domu bezszelestnie niczym duch, nie wiedząc co ze sobą zrobić, a to dlatego, że nie potrafiłam doczekać się tej jego niespodzianki.





Tonn, téigh!* - Jedź, Tonn!
Spoon, stad!* - Stój, Spoon









_______________________________________________________________
Jak myślicie, co to za niespodzianka? :)

10 komentarzy:

  1. Pewnie jakieś romantyczne miejsce �� Niall jest taki słodki ^^ Kiedy kolejny rozdział???

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyszło mi do głowy mnóstwo rzeczy, które Niall mógłby pokazać Darcy, ale wolałabym ich nie wymieniać, jeśli wiesz, co mam na myśli XDDDDD No sorry, nie mogłam się powstrzymać. Podejrzewam, że Horan będzie jak zawsze słodki i kochany, bo bez kitu, kreacja tego bohatera w OTC jest chyba najlepsza, z jaką się do tej pory spotkałam. Rozpływam się za każdym razem, kiedy Niall się pojawia i zapewne nie zmieni się to już do końca tego opowiadania.
    Nic dziwnego, że Darcy była taka przerażona przejażdżką z Benem. W końcu, nawet po upływie czasu, jej problemy z zaufaniem i otwarciem się na drugiego człowieka niewiele zmalały, a na pewno nie zniknęły. Ba, ja teoretycznie nie jestem w żadnym stanie depresyjnym, w ostatnim czasie nie zawiodłam się też na nikim bliskim, a mimo to trzęsłabym gaciami przed tym spotkaniem, chociaż wydaje mi się, że to głównie zasługa urody Bena. Podoba mi się bardzo, w jaki sposób opisujesz Darcy: jesteś w tym bardzo konsekwentna i realistyczna. Darcy jest tak naturalna, że trudno uwierzyć, że to dziewczyna istniejąca wyłącznie w Twojej historii. Ta jej niezdarność, autentyczna nieśmiałość i tendencja do niezręcznych uwag czynią ją naprawdę żywą i to jest super.
    Na szczęście, pomijając incydent ze Spoonem, który na początku chyba faktycznie próbował tylko Darcy przestraszyć, przejażdżka przebiegła w fajnej atmosferze. Ben to równy chłopak - nie naciskał na swoją towarzyszkę w żaden sposób, nie okazywał zniecierpliwienia, gdy niewiele odpowiadała na jego monologi, a przy okazji zabrał ją w fantastyczne miejsce, gdzie oboje mogli po prostu posiedzieć i nacieszyć się widokami. Nie dość, że przystojny i miły, to jeszcze wyrozumiały i pomysłowy. Halo, gdzie są tacy faceci? Szukam jednego.
    Mega się cieszę, że Louis i reszta szukają towarzystwa Darcy, bo naprawdę, nic nie jest jej potrzebne tak bardzo, jak zgrana grupka znajomych, przy których może się wyluzować i po prostu poczuc zwykłą, młodą dziewczyną. Wątpię, że kiedykolwiek zapomni o rozczarowaniu, które spotkało ją ze strony najbliższych osób, ale jeśli tylko pozna ludzi, którzy udowodnią, że są godni zaufania, to Darcy z czasem przestanie podchodzić do wszystkiego i wszystkich z takim dystansem. Polubili ją, zaakceptowali, ba, pewnie zaciągnęliby ją wszędzie, gdyby tylko wyraziła na to ochotę. To urocze, że wszyscy do niej pisali i zapraszali ją na wspólne oglądanie filmów. Pobyt w Ardamine ma coraz więcej plusów :3 I nie da się ukryć, że Niall jest jednym z największych. Niesamowicie jestem ciekawa tego, co chce pokazać Darcy. Wiem, że tego nie ujawnisz, ale ja nadal myślę, że to właśnie Horan jest słynnym Duinem. Zresztą, Duine czy nie, to po prostu niesamowicie ciepły chłopak, którego nie sposób nie lubić.
    Kochana, wielbię Twoje opisy i generalnie klimat tego opowiadania :D Życzę Ci jak najwięcej weny, bo już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, kurczę przeczytałam już jakiś czas temu, ale oczywiście po co skomentować, od razu jak można 3507 lat później. No, ale przecież nie o tym.
    Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam widząc, że dodałaś kolejny rozdział! Uwielbiam klimat tej historii i mogę na nią czekać wieki :D ( chociaż wolałabym nie)
    Dobrze, że udaje jej się powoli znów otwierać na ludzi, to pokazuje jak dobrze czasem jest jednak wyjechać od zatłoczonego miasta, czy ludzi którzy zranili nas i spowodowali problem w zaufaniu innym.
    Ben jest naprawdę miły, ale myślałam, że Dracy przywali mu za słowa, że potrafi zatrzymać konia. Matko, przecież skoro tak dawno nie jeździła, musiała czuć się strasznie, ale na szczęście facet jednak pomyślał :D Nawet bym się nie zdziwiła jeśli Spoon faktycznie chciał ją tylko przestraszyć. A wracając sekundę do Bena, łał cóż szacunek za wyrozumiałość i spostrzegawczość, że Dracy czasem mimo wszystko musi pomyśleć.
    Fajnie, że nowi znajomi Dracy chcą z nią spędzić czas. Wiem jak się czuje i jakie to wspaniałe znaleźć taką ekipę, która w jednej sprawie potrafi wykonać masę telefonów, by dowiedzieć się tylko czy ma czas i czy możecie się wszyscy zobaczyć. Mam nadzieję, że dzięki nim, będzie jeszcze bardziej otwartą osobą i nie zawiedzie się na nich. No a Niall? Moje marzenie w tym rozdziale, żeby się pojawił i bum, na koniec. Szczerze? Nie wiem, co chciałby jej pokazać, nie ukrywam, że mam jakieś tam domysły, tym bardziej, że obstawiałabym, że to on jest Duinem. (jednak nie zdziwiłabym się, gdybyś nas czymś zaskoczyła!) Jednak naprawdę nie lubię strzelać w ciemno, :p Więc z niecierpliwością czekam na kolejny, warto czasem czekać na takie rozdziały! :) Jesteś świetna, życzę dużo weny i pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskieeee! 💛 kiedy kolejny?

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę daj juz next bo kocham tą historię <3 i kocham cie za to ze ja piszesz. Ale bd cie kochala mocniej gdy dodasz ja szybko! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy nastepny?:) nie moge sie doczekac dawaj juz bo to jest extra.! Masz talent ogromny. NEXT-> <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy kolejny rozdział? Czekam i czekam i nic :( A bardzo bym chciała się już dowiedzieć co to za niespodzianka! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Proszę proszę proszę Tak ładnie proszę daj kolejny rozdział ^^ Nie mogę się doczekać! ❤

    OdpowiedzUsuń
  9. Omg kocham Twoje opowiadanie, juz nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału 😍

    OdpowiedzUsuń
  10. Omg kocham Twoje opowiadanie, juz nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału 😍

    OdpowiedzUsuń